Za sprawą swej miłości i miłosierdzia Bóg przyszedł do nas jako Chrystus. Od czasu apostołów Kościół zgodnie głosi tę prawdę. Została ona ujęta w doktrynę chrześcijanką o ucieleśnieniu Wiekuistego Syna. Jednakże w ostatnich czasach przypisuje się jej nieco inno znaczenie, mniejsze od tego, jakie nadawał jej wczesny Kościół. Człowiek Jezus, pojawiając się w swej cielesnej postaci, zrównał się z Bogiem, a wszystkie Jego ludzkie ograniczenia ustąpiły miejsca Jego Boskości. Prawda jest taka, że Człowiek, który przebywał pośród nas, był przejawem nie odsłoniętej świętości, lecz doskonałego człowieczeństwa. Aby uchronić ludzkość przed zagładą wspaniały majestat Boga został z litości włożony w delikatną powłokę ludzką. Na górze Synaj „Pan rzekł do Mojżesza: Zstąp na dół i upomnij lud surowo, aby się nie zbliżali do Pana, chcąc Go zobaczyć, gdyż wielu z nich przypłaciłoby to życiem”. Nadto powiedział: „Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza... i pozostać przy życiu”.
Wydaje się, że chrześcijanie znają dziś Chrystusa tylko z ciała. Próbują połączyć się z Nim przez odarcie Go z Jego płonącej świętości, niedostępnego majestatu i że wszystkich atrybutów, które ukrywał będąc na ziemi, lecz które przetrwały nienaruszone aż do momentu powrotu do Ojca i zajęciu miejsca po Jego prawicy. Chrystus w popularnym wydaniu blado się uśmiecha pozdrawiając ludzi. Stał się dla nas „kimś tam na górze”, kto darzy sympatią ludzi, przynajmniej niektórych, a ci są Mu wdzięczni, choć niezbyt przejęci. Skoro oni Go potrzebują. On także ich potrzebuje.
A.W. Tozer z książki „Poznanie Świętego”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz