środa, 27 lutego 2013

Nie zauważa się na ogół, że fundamentalizm, często rozprzestrzeniając się wśród różnych sekt i grup niewyznaniowych, padł ofiarą swoich własnych cnót. Słowo umarło w rękach swych przyjaciół. Oto inspirację słowną, najważniejszą z doktryn, którą zawsze wyznawałem i nadal wyznaję, w wyniku poczynań fundamentalistów dotknęła śmiertelna choroba. Głos proroka został wyciszony, a umysłami wiernych zawładnęli uczeni w Piśmie, pozbawiając ich tym samym wyobraźni religijnej. Nieoficjalna hierarchia decydowała, w co wierzyć mają chrześcijanie. Nie samo Pismo Święte, ale poglądy uczonych w Piśmie stały się wyznaniem wierzących. Chrześcijańskie szkoły i seminaria, instytuty i konferencje biblijne, znani komentatorzy Biblii - wszyscy połączyli się, aby uprawiać kult tekstualizmu. (Tekstualizm - formalne traktowanie i trzymanie się Pisma Świętego bez zwracania uwagi na jego Ducha - przyp. tłum.) Stworzono skrajny system ułatwień uwalniający chrześcijan od pokuty, posłuszeństwa i niesienia krzyża, tak że ze Słowa pozostał tylko sens formalny. Całe partie Nowego Testamentu były odbierane Kościołowi i usuwane według sztywnej zasady „rozbierania Słowa prawdy”.

Wszystko to spowodowało w umysłowości religijnej społeczeństwa wrogość do prawdziwej wiary chrześcijańskiej. Coś w rodzaju zimnej mgły osiadło na fundamentalizmie. Pod nią był nadal żyzny grunt. Było nim, rzecz jasna, chrześcijaństwo Nowego Testamentu, zawierające podstawowe doktryny Biblii, lecz klimat po prostu nie sprzyjał dojrzałym owocom Ducha.

Ogólny nastrój zdecydowanie różnił się od tego, jaki panował w pierwotnym Kościele i w wiekach późniejszych, kiedy to żarliwi wyznawcy Pana cierpieli, śpiewali i wielbili Go. Doktryny były prawidłowe, ale zabrakło w nich życia. Nie pozwolono rozwinąć się zdrowej nauce chrześcijańskiej. To tak jakby papuga zasiadła na swej sztucznej grzędzie i sumiennie powtarzała tylko to, czego ją nauczono. Nad ziemią rzadko dawał się słyszeć głos synogarlicy, a wszystko było przesycone posępnym i smutnym nastrojem. Wiara, potężna i ożywcza doktryna w ustach apostołów, stała się w ustach uczonych w Piśmie zupełnie czymś innym - pozbawiona swej siły. Gdy litera zatriumfowała, Duch wycofał się. Wszechwładnie zapanował tekstualizm. Był to czas, gdy prawdziwa wiara znalazła się w niewoli babilońskiej.

Dla ścisłości należy dodać, że taka była jedynie ogólna sytuacja. Z całą pewnością nawet w tych smutnych czasach byli tacy, którzy choć wiedzeni tylko uczuciem, byli lepszymi teologami, niż ich nauczyciele. To oni dążyli do mocy i pełni, które nie znane były całej reszcie. Było ich jednak niewielu, a przeciwności zbyt silne, by zdołali sami rozpędzić ową mgłę unoszącą się nad ziemią. Błąd tekstualizmu nie jest błędem doktrynalnym. Jest on o wiele bardziej podstępny niż błąd doktrynalny, a zarazem trudniejszy do wykrycia, lecz jego skutki są równie śmiertelne. Błędne były nie przekonania teologiczne, lecz założenia.

Tekstualizm zakładał na przykład, że jeśli dobrze znamy słowo określające jakąś prawdę, to jest to równoznaczne z działaniem tej prawdy w naszym życiu. Jeżeli coś jest w Biblii, to jest i w nas. Jeżeli zgadzamy się z doktryną, znaczy to, że jej doświadczamy. Jeżeli coś było prawdziwe u Pawła, to jest to oczywiście prawdziwe także w nas, ponieważ akceptujemy listy Pawła jako natchnione przez Boga. Na przykład, Biblia mówi, jak możemy zostać zbawieni, tekstualizm natomiast posuwa się dalej i wmawia, że już jesteśmy zbawieni, do czego z natury rzeczy nie jest uprawniony (przejmuje bowiem rolę Ducha Świętego - przyp. tłum.). W takim przypadku indywidualna pewność zbawienia nie byłaby niczym innym jak tylko intelektualną konkluzją wyprowadzoną z doktrynalnych przesłanek, a wynikające z tego osobiste doświadczenie miałoby fragmentaryczny, bo tylko umysłowy charakter.

z książki „Klucz do głębszego życia”

poniedziałek, 25 lutego 2013

Nie ma ożywienia bez odnowy

Wstęp

Jakże wielu ludzi poszukuje dziś głębszych wartości w życiu. Czy ożywienie duchowe, o którym mówi się w wielu kościelnych kręgach, jest odpowiedzią na te poszukiwania czy też swoistą modą? Czy jest to jakaś nowa doktryna, czy dawny, odkurzony tylko program działania?

A. W. Tozer, szeroko znany i uznany autorytet biblijnego nauczania, wskazuje drogę prowadzącą do żywego chrześcijaństwa, które jest czymś więcej niż tylko cotygodniowym odwiedzaniem kościoła, jest czymś wewnętrznym, bardzo osobistym. Jest sposobem życia.

Nie ma ożywienia bez odnowy

Gdziekolwiek spotykają się dzisiaj chrześcijanie, można usłyszeć jedno, stale powtarzane słowo: ożywienie. W kazaniach, pieśniach i modlitwach wciąż przypominamy Panu i sobie nawzajem, że tym, czego najbardziej potrzebujemy, aby rozwiązać wszystkie nasze duchowe problemy, jest takie jak dawniej „wielkie ożywienie”. Prasa religijna także dość zgodnie twierdzi, że ożywienie jest doniosłą potrzebą chwili, i ten, kto byłby w stanie przedstawić rozprawę na ten temat, może być pewny, że znajdzie wielu wydawców gotowych ją opublikować. Wszystkich ogarnął tak silny pęd do ożywienia, iż nikt nie ma dosyć odwagi, aby się temu oprzeć. Religia, tak jak filozofia, polityka lub kobiece stroje, ma swoje mody. Wiemy z historii, że największe religie świata miały okresy wzlotów i upadków, i wzloty te są nazywane przez kronikarzy właśnie ożywieniem.

Na przykład islam przeżywa teraz w wielu krajach ożywienie. Ostatnie raporty z Japonii także donoszą, że po krótkim załamaniu, które nastąpiło po II wojnie światowej, szintoizm zadziwiająco szybko odradza się. W Stanach Zjednoczonych zarówno wyznanie rzymskokatolickie, jak i liberalny protestantyzm rozwijają się w takim tempie, że słowo „ożywienie” jest niemal konieczne, aby oddać istotę tego zjawiska. Dzieje się to jednak bez widocznego wzrostu poziomu moralnego jego wyznawców.

Jeśli jednak popularne chrześcijaństwo będzie przeżywać gwałtowny rozwój bez przeobrażającej siły Ducha Świętego, to wówczas pozostawi przyszłemu pokoleniu Kościół gorszy niż ten, w którym ów rozwój w ogóle nie miał miejsca. Konieczną potrzebą dnia dzisiejszego nie jest proste ożywienie, lecz radykalna odnowa, która sięgnie korzeni naszych moralnych i duchowych dolegliwości, zajmie się raczej przyczynami niż skutkami, bardziej samą chorobą niż jej symptomami.

Jestem głęboko przekonany, że w obecnych warunkach w ogóle nie chcemy ożywienia. Samo „wielkie ożywienie” takiego chrześcijaństwa, jakie znamy dzisiaj w Ameryce, mogłoby okazać się moralną tragedią, upadkiem, którego nie sposób byłoby odrobić nawet w ciągu stulecia.

Nie są to słowa bez pokrycia. W historii tak już bywało. Poprzednie pokolenie protestantów wystąpiło w obronie historycznej wiary chrześcijańskiej. Powstał wówczas potężny ruch zwany fundamentalizmem - jako reakcja na „naukowy krytycyzm” i będący jego wynikiem modernizm. Ruch ten, raczej spontaniczny, nie był ujęty w ramy wielkiej organizacji. Jednakże gdziekolwiek się pojawił, dążył do „zatrzymania wzrastającej fali negacji” w teologii chrześcijańskiej oraz ponownego przedstawienia i obrony podstawowych doktryn chrześcijaństwa Nowego Testamentu.

z książki „Klucz do głębszego życia”

sobota, 23 lutego 2013

O rozważaniu Słowa „dzień i noc”

Wypełnienie Duchem wymaga od nas poddania wszystkiego, przejścia przez wewnętrzną śmierć, wyrwania z serca zgromadzonego w nim od wieków Adamowego śmietniska i otwarcia wszystkich pomieszczeń dla niebiańskiego Gościa. Duch Święty jest żywą Osobą i tak powinien być traktowany. Nigdy nie wolno nam myśleć o Nim jako o ślepej energii czy bezosobowej mocy. Duch słyszy, widzi, czuje, tak jak każda osoba. Duch mówi i słyszy, jak my mówimy i słyszymy. Możemy Mu się podobać lub Go zasmucać, spowodować Jego zamilknięcie - tak jak w przypadku każdej innej osoby. On na pewno odpowie na nasze lękliwe wysiłki poznania Jego Osoby i On sam wyjdzie nam naprzeciw.
 

Musimy pamiętać, że niezależnie od swojej wspaniałości, wypełnienie Duchem, będąc z całą pewnością doświadczeniem przełomowym, jest tylko środkiem służącym czemuś większemu. Tą większą rzeczą jest chodzenie w Duchu Świętym przez wszystkie dni naszego życia, gdy Jego potężna Osoba mieszka w nas, kieruje nami, poucza i wyposaża w moc. Nieustanne chodzenie w Duchu wymaga od nas spełnienia pewnych warunków, jasno wyłożonych w Piśmie Świętym, aby każdy mógł je poznać. Chodzenie w Duchu wymaga od nas między innymi życia Słowem Bożym - które będzie dla nas tak konieczne, jak powietrze. Nie mam tu wcale na myśli wyłącznie studiowania Biblii ani słuchania wykładów o biblijnych doktrynach. Myślę natomiast o rozważaniu Słowa „dzień i noc”. Mamy je kochać i karmić się nim, rozmyślać o nim w każdej godzinie dnia i nocy. Jeżeli sprawy życia wymagają od nas skupionej uwagi, to nawet wtedy, dzięki błogosławionym myślom, możemy nieustannie zachowywać Słowo Prawdy w umyśle.
 

Jeżeli chcemy się podobać zamieszkującemu w nas Duchowi, musimy być całkowicie pochłonięci Chrystusem. Teraźniejsze dzieło Ducha polega na oddawaniu czci Jezusowi, tak więc wszystkie Jego poczynania są ostatecznie podporządkowane temu celowi. Musimy uczynić z naszych myśli czystą świątynię, aby On mógł tam zamieszkać. Duch mieszka w naszych myślach. Splamione myśli są dla Niego tak samo odrażające, jak zabrudzone szaty dla króla. Ponad to wszystko mamy mieć wiarę pełną otuchy i trwać w niej niezależnie od
zmienności naszych stanów emocjonalnych.

 

Zycie wypełnione przez Ducha nie jest luksusowym wydaniem chrześcijaństwa, którym cieszy się niewielka liczba uprzywilejowanych wierzących, stworzonych z delikatniejszej gliny. Jest ono raczej normalnym stanem każdego odkupionego mężczyzny i kobiety żyjących na całym świecie. Gdyż „tajemnica ta, ukryta od wieków i pokoleń, teraz została objawiona Jego świętym, którym Bóg zechciał oznajmić, jak wielkie jest bogactwo chwały tej tajemnicy pośród pogan. Jest nią Chrystus pośród nas - nadzieja chwały”
 

„Boży podbój” z rozdziału – Życie wypełnione Duchem

piątek, 22 lutego 2013

Teologia samozadowolenia

Zanim zostaniemy napełnieni Duchem, musimy najpierw osiągnąć taki stopień pragnienia, który nas całkowicie pochłonie. Na jakiś czas to pragnienie musi stać się najważniejszą rzeczą naszego życia, musi być tak ostre i natarczywe, aby wyprzeć wszystko inne. Pełnia osiągana w życiu ludzkim odzwierciedla zawsze intensywność słusznych pragnień. Boga mamy tyle, ile aktualnie Go pragniemy. Na drodze do życia wypełnionego Duchem Świętym stoi jeszcze jedna poważna przeszkoda: teologia samozadowolenia, akceptowana w szerokich kręgach ewangelicznych chrześcijan naszych czasów. Zgodnie z nią mocne pragnienie jest znakiem niewiary i dowodem nieznajomości Pisma. Jednak samo Słowo Boże dostarcza wystarczających dowodów do obalenia tej teorii, a faktem jest, że postawa samozadowolenia nigdy nie doprowadziła swoich wyznawców do rzeczywistej świętości życia.

Osobiście wątpię, czy kiedykolwiek ktoś otrzymał niebiańskie natchnienie, o którym tu mowa, bez wcześniejszego okresu doświadczania głębokich obaw i wewnętrznych niepokojów. Religijne zadowolenie zawsze było wrogiem życia duchowego. Biografie świętych pokazują, że droga do duchowej wielkości zawsze wiodła przez wiele cierpień i wewnętrzny ból. Sformułowanie „droga krzyża”, chociaż w pewnych kręgach rozumiane jako coś pięknego i miłego sercu człowieka, dla prawdziwego chrześcijanina ciągle oznacza odrzucenie i stratę. Nikt nigdy jeszcze nie cieszył się z krzyża, tak jak nikt nigdy nie cieszył się z gilotyny.

Chrześcijanin szukający lepszych rzeczy, gdy doszedł do przerażającego odkrycia, że jego stan jest absolutnie rozpaczliwy, nie musi się zniechęcać. Rozpacz z powodu swojego stanu, gdy towarzyszy jej wiara, jest dobrym przyjacielem człowieka, ponieważ niszczy najpotężniejszego wroga naszego serca i przygotowuje duszę na działanie Pocieszyciela. Poczucie całkowitej pustki, rozczarowania, ciemności może (gdy będziemy czujni i dobrze zrozumiemy sens tego) być cieniem w dolinie cieni, który poprowadzi nas do owocnych pól, leżących poza nią. Jeśli natomiast nie zrozumiemy tego właściwie i będziemy stawiać opór przychodzącemu do nas Bogu, pozbawimy się całkowicie wszystkich dobrodziejstw przygotowanych dla nas przez niebiańskiego Ojca. Gdy będziemy współpracować z Bogiem, wówczas On zabierze nam wszelką naturalną pociechę, służącą nam od dawna jako matka-karmicielka i postawi nas w miejscu, gdzie nie znajdziemy oprócz Pocieszyciela żadnej pomocy. On zedrze nam maskę i pokaże, jak naprawdę mali jesteśmy. Gdy zakończy Swą pracę w nas, poznamy, co miał na myśli nasz Pan mówiąc: „Błogosławieni ubodzy w duchu”.

Miejcie całkowitą pewność, że wśród tych bolesnych karceń nasz Bóg nigdy nas nie opuści. Nie zostawi nas ani nas nie porzuci, nie będzie się gniewał na nas, ani nie będzie nas gromił. Nie zerwie Swojego przymierza, ani nie zmieni słów, które wyszły z Jego ust. Będzie nas strzegł jak źrenicy Swego oka, będzie czuwał nad nami, jak matka czuwa nad swym dzieckiem. Jego miłość nie zawiedzie nas, nawet gdy będziemy przez Niego prowadzeni do samoukrzyżowania tak rzeczywistego i tak straszliwego, że możemy je wyrazić tylko w wołaniu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”

Wyprostujmy więc naszą teologię w tej kwestii. To bolesne odarcie nie ma nic wspólnego z ludzkimi zasługami. „Ciemna noc duszy” nie zna ani jednego, choćby maleńkiego podstępnego promyka sprawiedliwości opartej na własnych zasługach. Przez cierpienie nie wypracowujemy sobie namaszczenia, za którym tęsknimy. Przez oczyszczenie duszy nie stajemy się Bogu drożsi ani nie zyskujemy w Jego oczach dodatkowych łask. Wartość tego doświadczenia kryje się w jego mocy odcięcia nas od spraw tego życia i popchnięcia na powrót do wieczności. Służy ono opróżnieniu naszych ziemskich naczyń i przygotowaniu ich na napełnienie Duchem Świętym.

„Boży podbój” z rozdziału – Życie wypełnione Duchem

środa, 20 lutego 2013

Poznasz, że Duch ostro przeciwstawia się łatwym drogom tego świata

„Napełniajcie się Duchem” List do Efezjan 5:18

Trudno byłoby pomyśleć, że napełnienie Duchem Świętym może być przedmiotem dyskusji między chrześcijanami, gdyż dobrze oni wiedzą, że każdy z nich może i powinien być napełniony Nim. Znajdą się jednak tacy, którzy powiedzą, że Duch Święty nie jest dla zwykłych chrześcijan, lecz dla osób służących w Kościele i dla misjonarzy. Jeszcze inni będą utrzymywać, że miara Ducha otrzymanego przy odrodzeniu jest równa doświadczeniu napełnienia w Dniu Pięćdziesiątnicy i że błędem jest żywić nadzieję na dodatkowe napełnienia. Niektórzy zaś wyrażą tęskną nadzieję, że może któregoś dnia zostaną napełnieni, a jeszcze inni będą unikać tego tematu z racji skromnej wiedzy, chcąc w ten sposób uniknąć zakłopotania.

Chcę tutaj śmiało stwierdzić, że zgodnie z radosną wiarą, jaką posiadam, istnieje możliwość obfitego wylania Ducha Świętego na każdego wierzącego, daleko przekraczająca to, co otrzymaliśmy przy nawróceniu. Chciałbym jeszcze dodać, że doświadczenie to zdecydowanie przekracza wszystkie doznania ogromnej liczby zachowawczych chrześcijan naszych czasów. Musimy skorygować nasze myślenie na ten temat. Dopóki wątpliwości nie zostaną usunięte, wiara jest niemożliwa. Bóg nie będzie zaskakiwał wątpiącego serca wylaniem Swojego Świętego Ducha. Nie napełni też nikogo, kto stawia doktrynalne pytania odnośnie do możliwości bycia napełnionym.

W celu usunięcia wątpliwości i wzbudzenia ufnych oczekiwań zalecałbym wyłącznie pełne szacunku studium Słowa Bożego. Chętnie oprę moje rozważania na tekście Nowego Testamentu. Jeżeli staranne i pokorne zbadanie słów Chrystusa i słów Jego apostołów nie doprowadzi nas do uwierzenia w możliwość bycia napełnionym Duchem Świętym, to nie widzę żadnych powodów do szukania odpowiedzi gdzie indziej. Nie na wiele się przyda poznanie przekonań tego lub innego nauczyciela wiary na ten temat. Jeżeli Pismo nie naucza doktryny o napełnieniu Duchem Świętym, to żadne inne argumenty nie są w stanie jej potwierdzić, a wszelkie wezwania do bycia napełnionym są bezwartościowe.

Nie chcę niczego udowadniać osobom zgadzającym się z tym nauczaniem. Niech ten, kto szuka informacji, sam zbada wszystkie dowody. Jeśli zaś zdecyduje, że Nowy Testament nie uzasadnia wiary w możliwość bycia napełnionym Duchem Świętym, niech zamknie tę książkę i oszczędzi sobie trudu dalszej lektury. Rzeczy, o których chcę tutaj mówić, przeznaczone są dla uszu mężczyzn i kobiet, mających za sobą czas stawiania pytań i którzy doszli już do pełnego przekonania, że z chwilą spełnienia odpowiednich warunków, zostaną rzeczywiście napełnieni Duchem Świętym.

Zanim człowiek może zostać napełniony Duchem, musi najpierw być całkowicie pewien, że chce tego. Należy to potraktować z całą powagą. Wielu chrześcijan chce być napełnionych, lecz ich pragnienie ma niesprecyzowany, romantyczny charakter i trudno jest nawet nazwać je pragnieniem. Nie wiedzą prawie nic o kosztach, które napełnienie za sobą pociąga.

Wyobraźmy sobie, że rozmawiamy z osobą zainteresowaną napełnieniem Duchem Świętym. Tą osobą jest młody chrześcijanin. Powiedzmy, że spotkał się z nami w celu dowiedzenia się czegoś więcej o życiu wypełnionym Duchem Świętym. W odpowiedzi na jego prośbę, z całą delikatnością staramy się zbadać jego duszę, stawiając na przykład pytania: „Czy jesteś pewien, że naprawdę chcesz być wypełniony Duchem, który rzeczywiście jest jak Jezus - łagodny i pełen miłości, lecz który zażąda, abyś uczynił go Panem nad całym swoim życiem? Czy zgadzasz się, aby ktoś inny zawładnął twoją osobowością, nawet jeżeli jest to Duch samego Boga? Z chwilą gdy Duch obejmie władzę nad twoim życiem, będzie oczekiwał od ciebie bezwarunkowego posłuszeństwa we wszystkim. Nie będzie tolerował w tobie żadnych grzechów płynących z egoizmu, chociaż inni chrześcijanie się ich dopuszczają i znajdują dla nich wytłumaczenie. Mówiąc o tych grzechach egoizmu mam na myśli samolubstwo, użalanie się nad sobą, pokładanie ufności w sobie, liczenie na własną sprawiedliwość, wywyższanie się, samousprawiedliwianie. Poznasz, że Duch ostro przeciwstawia się łatwym drogom tego świata, którymi chodzą wielkie tłumy pielgrzymujące w granicach religii. Duch, dla twojego dobra, będzie o ciebie zazdrosny. Nie pozwoli ci chwalić się przed innymi, zadzierać nosa czy popisywać się. Przejmie od ciebie kierowanie twoim życiem. Zarezerwuje sobie prawo do wypróbowywania cię, wychowywania i karcenia - dla dobra twojej duszy. Pozbawi cię wszystkich graniczących z grzechem przyjemności, którymi cieszą się inni chrześcijanie, które jednak dla ciebie stałyby się źródłem podstępnego zła. I w tym wszystkim ogarnie cię miłością tak ogromną, tak potężną, tak wszechobejmującą i niebywałą, że wszelkie twoje straty wydadzą ci się zyskiem, a wszelki ból - przyjemnością.

Oczywiście ciało będzie skamleć pod jego jarzmem i będzie się skarżyć, że ten ciężar jest nie do uniesienia. Ty jednak zostaniesz dopuszczony do uczestniczenia w świętym przywileju i będziesz mógł powiedzieć „w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół”. Patrząc na przedstawione ci warunki, czy nadal chcesz być napełniony Duchem Świętym?

Jeżeli te słowa wydają się nam surowe, nie zapominajmy, że droga krzyża nigdy nie należała do łatwych. Czar i blask towarzyszące popularnym ruchom religijnym są tak fałszywe, jak fałszywa jest jasność skrzydeł anioła ciemności przybierającego postać anioła światłości. Duchowa lękliwość, obawiająca się przedstawić prawdziwy charakter krzyża, nie ma nic na swoją obronę, gdyż prowadzi wyłącznie do rozczarowań i tragedii.

„Boży podbój” z rozdziału – Życie wypełnione Duchem

poniedziałek, 18 lutego 2013

Chrześcijanin jest wezwany do oddzielenia się od świata

Chrześcijanin jest wezwany do oddzielenia się od świata, lecz musimy wiedzieć, co rozumiemy przez słowo świat (chociaż właściwie ważniejsze jest, co Bóg przez to rozumie). Dla nas świat często jest tylko czymś zewnętrznym, i dlatego gubimy prawdziwe jego znaczenie. Teatr, karty, likier, hazard - to nie świat, lecz uboga i zewnętrzna jego manifestacja. Nasza walka nie dotyczy tylko światowych dróg. Nasza walka skierowana jest przeciwko duchowi tego świata. Wiemy, że zarówno człowiek zbawiony, jak też zgubiony jest w swej naturze istotą duchową. Świat według Nowego Testamentu oznacza nie odrodzoną ludzką naturę gdziekolwiek się ona znajduje: w knajpie czy w kościele. „Świat” oznacza wszystkie rzeczy, które z tej natury wyrastają, są na niej budowane, niezależnie od tego, czy są moralnie nikczemne, czy godne szacunku. Faryzeusze z czasów Jezusa, chociaż byli bardzo gorliwymi wyznawcami swojej religii, w swej najgłębszej naturze mieli ducha tego świata. Zasady duchowe, na których budowali swój system, pochodziły z niskości, nie zaś z wysokości. Występując przeciwko Jezusowi stosowali ludzkie metody. Przekupywali ludzi, aby kłamali w obronie „prawdy”. Broniąc Boga postępowali jak Szatan. Potwierdzali nauczanie Biblii, jednocześnie się jej sprzeciwiając. Deptali wiarę w imię ratowania jej. Dawali upust ślepej nienawiści w imię religii miłości. Jest to obraz świata w całym jego zawziętym buncie wobec Boga. Duch świata był tak zaciekły, że nie spoczął, dopóki nie zabił Syna Bożego. Duch faryzeuszy działał z zawziętością i złośliwością, i był wrogi Duchowi Jezusa, ponieważ każdy z tych duchów był jakby reprezentantem świata, z którego pochodził.

Nauczyciele naszych czasów, którzy przedstawiają Kazanie na Górze jako nieadekwatne do teraźniejszości i w ten sposób zwalniają Kościół z wypełniania jego przesłania, nie uświadamiają sobie wyrządzanego przez to zła. Kazanie na Górze daje nam krótką charakterystykę Królestwa ludzi odnowionych. To właśnie ci błogosławieni ubodzy, którzy płaczą nad swoimi grzechami i pragną sprawiedliwości, są prawdziwymi synami Królestwa. W łagodności świadczą swoim wrogom miłosierdzie, z otwartą szczerością patrzą na Boga, otoczeni prześladowcami błogosławią, a nie przeklinają. Przez skromność ukrywają swoje dobre czyny. Wychodzą naprzeciw swoim przeciwnikom, aby się z nimi pojednać i przebaczają tym, którzy zgrzeszyli przeciwko nim. Służą Bogu w skrytości swego serca, ukryci przed ludzkim wzrokiem i cierpliwie oczekują na jawne udzielenie im przez Niego zapłaty. Wolą raczej oddać swoje ziemskie dobra, niż stosować przemoc dla ich utrzymania. Swoje skarby gromadzą w niebie. Unikają chwały i czekają na dzień końcowego sądu, by się dowiedzieć, kto jest największy w Królestwie Niebios.

Jeżeli tak istotnie jest, to co mamy powiedzieć o chrześcijanach rywalizujących ze sobą o miejsca i pozycje? Co mamy odpowiedzieć widząc, jak nerwowo poszukują chwały i zaszczytów? Jak możemy wytłumaczyć żądzę rozgłosu, jaskrawo widoczną wśród przywódców chrześcijańskich? A co z ambicjami politycznymi w kręgach Kościoła? A co z rozgorączkowanymi dłońmi wyciągniętymi po jeszcze więcej i jeszcze większe „ofiary miłości”? Co mamy powiedzieć w obliczu zawstydzającego egotyzmu chrześcijan? Jak wytłumaczyć rażące oddawanie czci człowiekowi, które notorycznie nadyma popularnych przywódców do rozmiarów kolosa? Jak zrozumieć służalcze uściski rąk majętnych ludzi przez rzekomo wiarygodnych głosicieli Ewangelii? Na te pytania istnieje tylko jedna odpowiedź: są to zjawiska manifestujące charakter tego świata i nic poza tym. Żadne gorące wyznawanie miłości wobec „dusz ludzkich” nie zmieni zła w dobro. To właśnie te grzechy ukrzyżowały Jezusa.


Prawdą jest, że królestwo tego świata manifestuje w jeszcze ordynarniejszy sposób upadłą ludzką naturę. Zorganizowany przemysł rozrywkowy, kładący nacisk na puste przyjemności, będący już całym cesarstwem zbudowanym na zdeprawowanych i niezgodnych z naturą zwyczajach, na niepohamowanych nadużyciach normalnych apetytów ludzkich, cały ten sztuczny światek nazwany „śmietanką towarzyską”. Wszystko to pochodzi z tego świata, posiada naturę ciała, jest budowane na ciele i zginie razem z ciałem. Chrześcijanin musi uciekać od tych rzeczy. Musi je odrzucić i nie mieć w nich udziału. Musi przeciwstawić się im spokojnie i stanowczo, bez strachu, lecz też bez kompromisów.

Tak więc niezależnie od sposobu, w jaki świat zaprezentuje siebie: czy to w formie rażącej czy subtelniejszej i bardziej wyrafinowanej, naszym zadaniem jest rozpoznanie go i bezwarunkowe odrzucenie. Nie mamy innego wyboru, jeżeli chcemy tak jak Enoch chodzić z Bogiem pośród naszego pokolenia. Otwarte zerwanie ze światem jest konieczne. „Cudzołożnicy, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem? Jeżeli więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga.” „Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie! Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata.” Tych słów Bóg nie podał nam do przemyślenia, lecz chce, abyśmy byli im posłuszni. Nie mamy prawa nazywać siebie chrześcijanami, dopóki nie będziemy ich wypełniać.

Osobiście obawiam się pojawiać wśród chrześcijan z ruchów religijnych, które nie prowadzą do pokuty i ostrego podziału na wierzących i świat. Jestem podejrzliwy wobec każdego zorganizowanego przebudzenia, które rozwadnia prawdy Królestwa. Jeżeli taki ruch nie jest oparty na sprawiedliwości i nie jest karmiony pokorą - nie jest z Boga, niezależnie od swojej atrakcyjności. Jeżeli zaś wykorzystuje zdolności ludzkie, to jest tylko religijnym szalbierstwem i nie powinien być wspomagany przez żadnego bogobojnego chrześcijanina. Tylko to, co oddaje cześć Duchowi i rozwija się kosztem ego, pochodzi z Boga. „Aby, jak to jest napisane, w Panu się chlubił ten, kto się chlubi.”

„Boży podbój” z rozdziału – Dlaczego świat nie może przyjąć?

czwartek, 14 lutego 2013

Każdy jest mile połechtany i gotowy wstąpić do nieba

Dobrze to wiem i głęboko odczuwam, że nauczanie to jest bardzo obraźliwe dla wielkiej rzeszy światowców, którzy drepcą wewnątrz tradycyjnej owczarni. Nie mam żadnej nadziei, że mógłbym uniknąć posądzenia o bigoterię czy nietolerancję, które z pewnością podniosą przeciwko mnie ludzie religijni, niezadowoleni i pragnący stać się owcami dzięki samemu przebywaniu. Lecz my musimy również stawić czoło twardej prawdzie: człowiek nie staje się chrześcijaninem wskutek obcowania z ludźmi chodzącymi do kościoła ani dzięki religijnym spotkaniom ani też religijnej edukacji. Człowiek staje się chrześcijaninem tylko dzięki wtargnięciu Ducha Bożego do ludzkiej natury, co owocuje nowym narodzeniem. Chrześcijanin zrodzony w ten sposób staje się natychmiast członkiem nowej rasy: „Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem Bogu na własność przeznaczonym [...] którzyście byli nie-ludem, teraz zaś jesteście ludem Bożym, którzyście nie dostąpili miłosierdzia, teraz zaś jako ci, którzy miłosierdzia doznali”. (1 List Piotra 2:6-12)

Przytoczone wersety nie zostały wyrwane z kontekstu ani też nie koncentrują się na jednej tylko stronie prawdy. Nauczanie tego fragmentu zgadza się z nauką całego Nowego Testamentu. Jest to niczym zaczerpnięcie kubka wody z morza. Woda w kubku nie jest całym morzem, lecz jego wiarygodną próbką, doskonale odpowiada jego reszcie.

Problem współczesnych chrześcijan nie polega na niewłaściwym rozumieniu Biblii, trudność leży w doprowadzeniu naszych krnąbrnych serc do przyjęcia jej prostych wskazówek. Naszym problemem jest skłonienie naszych umysłów rozkochanych w świecie do uczynienia rzeczywiście Jezusa Panem, zarówno w czynach, jak i w słowach. Bo co innego jest mówić: „Panie, Panie”, a zupełnie czymś innym jest posłuszeństwo Jego przykazaniom. Możemy śpiewać „Ukoronujmy Go na Króla wszystkiego” i możemy radować się brzmieniem głośnych organów i piękną harmonią głosów, ale nie będzie to miało żadnego znaczenia, dopóki nie porzucimy świata i nie zwrócimy naszych twarzy w kierunku miasta Bożego w twardych realiach życia. Gdy wiara staje się posłuszeństwem, wówczas dopiero staje się prawdziwą wiarą.

Duch świata jest mocny i przenika nas tak skutecznie, jak zapach dymu wnika w ubranie. Jest on w stanie zmieniać swoją twarz stosownie do okoliczności i zwieść wielu prostolinijnych chrześcijan, których zmysły nie są jeszcze wyćwiczone w odróżnianiu dobra od zła. Może on również bawić się w religię i mieć wszelkie zewnętrzne pozory szczerości. Może doświadczać wyrzutów sumienia (zwłaszcza podczas Wielkiego Postu) i może nawet kajać się z powodu swoich złych dróg i wyznawać je publicznie. Będzie umiał wysławiać wiarę i korzyć się przed Kościołem w celu osiągnięcia swoich zamiarów. Będzie łożył na cele charytatywne i promował kampanie zbierania odzieży dla ubogich. Tylko Chrystus musi pozostać na uboczu i nie wolno Mu ubiegać się o panowanie. Tego bowiem duch świata nie zniesie. Wobec prawdziwego Ducha Chrystusowego okaże on zawsze sprzeciw. Opinia publiczna (która zawsze ma na względzie jego korzyść) rzadko potraktuje uczciwie dziecko Boże. Jeżeli fakty będą się domagały łaskawego sprawozdania, uczyni to w tonie protekcjonalnym i ironicznym, przepojonym pogardą.

Zarówno synowie świata, jak i synowie Boży zostali ochrzczeni duchem. Lecz duch świata i Duch zamieszkały w sercach ludzi wierzących, dwukrotnie narodzonych, są od siebie tak odlegle, jak odległe jest niebo od piekła. Nie tylko, że pozostają w całkowitej opozycji wobec siebie, to występują również między nimi ostre konflikty. Dla syna ziemskiego rzeczy Ducha są albo śmieszne, i wtedy się dobrze bawi, albo pozbawione sensu, a wówczas jest znudzony. „Człowiek zmysłowy bowiem nic pojmuje tego, co jest z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego poznać, bo tylko duchem można to rozsądzić.”

W Pierwszym Liście św. Jana ciągle powtarzane są słowa: oni i wy, wskazujące na dwa zupełnie różne Światy. Oni odnosi się do mężczyzn i kobiet z upadłego świata Adama; wy wskazuje na wybranych, którzy poszli za Chrystusem, zostawiając wszystko. Apostoł nie pada na kolana przed małym bogiem Tolerancji (czczenie którego stało się wtórną i pustą religią Ameryki); lecz jest otwarcie nietolerancyjny. Dobrze wie, że tolerancja może być tylko inną nazwą obojętności. Aby zaakceptować nauczanie takiego człowieka jak św. Jan, potrzebna jest zdecydowana wiara. O wiele łatwiej przyjdzie zamazanie linii granicznych i nieznieważanie innych. Pobożne ogólniki i użycie słówka my w odniesieniu do chrześcijan i niewierzących wydają się o wiele bezpieczniejsze. Bożym Ojcostwem próbuje się otoczyć Kubę Rozpruwacza i proroka Daniela. Nikt nie czuje się dotknięty, każdy jest mile połechtany i gotowy wstąpić do nieba. Jednak apostoł Jan, który skłaniał swoją głowę na piersi Jezusa, nie da się łatwo zwieść. Ten właśnie człowiek narysował linię dzielącą rasę ludzką na dwa obozy, oddzielając zbawionych od zgubionych. Tych, którzy powstaną odebrać wieczną nagrodę od tych, którzy .zapadną się w otchłań ostatecznej rozpaczy. Z jednej strony stoją oni, którzy Boga nie znają, z drugiej wy (można to zamienić na my), a pomiędzy nimi znajduje się przepaść moralna - zbyt rozległa, aby jakikolwiek człowiek mógł ją przekroczyć.

Apostoł Jan ujmuje to w ten sposób; „Wy, dzieci, jesteście z Boga i zwyciężyliście ich, ponieważ większy jest Ten, który w was jest, od tego, który jest w świecie. Oni są ze świata, dlatego mówią tak, jak mówi świat, a świat ich słucha. My jesteśmy z Boga. Ten, który zna Boga, słucha nas. Kto nie jest z Boga, nas nie słucha. W ten sposób poznajemy ducha prawdy i ducha fałszu”. Wyrazistość tego języka nie zaniepokoi nikogo, kto szczerze pragnie poznać prawdę. Naszym problemem nie jest rozumienie, ale (powtórzę jeszcze raz) wiara i posłuszeństwo. Nie jest to również problem natury teologicznej. O czym więc to świadczy? Że mamy do czynienia z problemem moralnym: Czy jestem gotowy zaakceptować to, co usłyszałem i wytrwać w tym, ponosząc konsekwencje swojego wyboru? Czy zniosę zimne spojrzenia? Czy mam odwagę wystawić się na zaciekłe ataki liberalnych chrześcijan? Czy gotów jestem narazić się na nienawiść obrażonych moją postawą ludzi? Czy mój umysł jest na tyle niezależny, aby podważając popularne opinie religijne wytrwać przy boku apostoła? Krótko mówiąc, czy mogę wziąć na siebie krzyż wraz z jego krwią i hańbą?

„Boży podbój” z rozdziału – Dlaczego świat nie może przyjąć?

wtorek, 12 lutego 2013

Gdy Kościół łączy się ze światem, przestaje być prawdziwym Kościołem

„Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie, ponieważ u was przebywa i w was będzie.” (Jana 14:17)

Wiara chrześcijańska oparta na Nowym Testamencie uczy, że pomiędzy światem a Kościołem zachodzi całkowita sprzeczność. Zwróciłem na to uwagę we wcześniejszym rozdziale, lecz sprawa ta ma tak ogromne znaczenie dla poszukującej duszy, że czuję się zobowiązany wyłożyć ją obszerniej. Stwierdzenie, że próby przerzucenia mostu nad przepaścią oddzielającą świat od Kościoła są powodem problemów obecnego chrześcijaństwa, jest czymś więcej niż tylko religijnym banałem. Przeprowadziliśmy nielegalne małżeństwo, do zawarcia którego Biblia nic daje żadnych podstaw. Tak naprawdę niemożliwa jest jakakolwiek autentyczna jedność między światem a Kościołem. Z chwilą gdy Kościół łączy się ze światem, przestaje być prawdziwym Kościołem, a staje się żałosną hybrydą, obiektem uśmiechniętej pogardy świata i obrzydliwością przed Panem.


Półmrok, w którym przebywa wielu (może powinniśmy powiedzieć większość?) wierzących nie jest spowodowany niejasnością Biblii. Nie ma nic bardziej przejrzystego od wypowiedzi Pisma na temat stosunku chrześcijanina do świata. Zamieszanie wokół tej sprawy bierze się z niechęci zdeklarowanych chrześcijan do poważnego traktowania Słowa Bożego. Chrześcijaństwo jest tak bardzo wplątane w świat, że miliony wierzących nie domyślają się nawet, jak bardzo są oddaleni od wzoru Nowego Testamentu. Wszędzie widzimy kompromisy. Świat prezentuje się po odpowiednim wybieleniu, aby tylko udało mu się przejść pod okiem inspekcji ślepców udających wierzących, odwiecznie szukających uznania otaczającego świata. Dzięki wzajemnym ustępstwom ludzie, którzy nazywają siebie chrześcijanami, i ludzie, którzy wobec rzeczy Bożych odczuwają jedynie cichą pogardę, dochodzą do porozumienia.

A dotyczy to wszystko sfery duchowej. Człowiek staje się chrześcijaninem nie dzięki przynależności kościelnej, lecz dzięki nowemu narodzeniu. Człowiek jest chrześcijaninem dlatego, że zamieszkał w nim Duch. Tylko to, co narodziło się z Ducha, jest duchem. Ciała nigdy nie można przekształcić w ducha, bez względu na liczbę dostojników kościelnych, którzy by się przy tym trudzili. Konfirmacja, chrzest, komunia święta, wyznanie wiary: żadna z tych rzeczy osobno czy wszystkie razem nie zmienią ciała w ducha, ani nie uczynią z syna Adama syna Boga. „Na dowód tego, że jesteście synami - pisał św. Paweł do Galatów - Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna Swego, który woła: Abba, Ojcze!” Do Koryntian napisał: „Siebie samych badajcie, czy trwacie w wierze; siebie samych doświadczajcie! Czyż nie wiecie o samych sobie, że Jezus Chrystus jest w was? Chyba żeście odrzuceni”. Do Rzymian: „Wy jednak nie żyjecie według ciała, lecz według Ducha, jeśli tylko Duch Boży w was mieszka. Jeżeli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten do Niego nie należy”.

Gdyby naśladowcy Chrystusa zaczęli rzeczywiście iść za Nim, zamiast naśladować siebie nawzajem, wówczas to straszne zamieszanie, widoczne powszechnie w życiu chrześcijan, ustąpiłoby w ciągu jednego dnia. Nasz Pan był bardzo radykalny w Swoim nauczaniu odnośnie do wierzących i świata.

Przy pewnej okazji nasz Pan odpowiedział na pewną spontaniczną, lecz cielesną radę Swojego brata w ten sposób: „Dla Mnie stosowny czas jeszcze nie nadszedł, ale dla was zawsze jest do rozporządzenia. Was świat nie może nienawidzić, ale Mnie nienawidzi, bo Ja o nim świadczę, że złe są jego uczynki”. Jezus utożsamił Swoich cielesnych braci ze światem i stwierdził, że należą oni do innego ducha, niepodobnego Jego duchowi. Świat Go nienawidził, ale nie mógł nienawidzić Jego braci, gdyż nie mógł nienawidzić siebie samego. Dom podzielony nie może się ostać. Dom Adama musi pozostać lojalny wobec siebie samego, gdyż w przeciwnym razie mógłby się rozpaść. Chociaż cieleśni synowie spierają się ze sobą, to w gruncie rzeczy istnieje między nimi jedność. Wraz z przyjściem Ducha Świętego zostaje tu wprowadzony obcy element. „Jeżeli was świat nienawidzi - powiedział Pan do Swoich uczniów - wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi.” Apostoł Paweł wyjaśniał Galatom różnicę pomiędzy dzieckiem niewolnicy a dzieckiem kobiety wolnej: „Ale jak wówczas ten, który się urodził tylko według ciała, prześladował tego, który się urodził według ducha, tak dzieje się i teraz”.

Tak więc widzimy, że przez cały Nowy Testament została przeprowadzona wyraźna linia oddzielająca Kościół od świata. Nie ma ziemi neutralnej. Pan nie uznaje żadnego dobra pochodzącego ,.ze zgadzania się na niezgodę”, aby naśladowcy Baranka mogli adaptować drogi tego świata do swojego życia i podróżować jego ścieżkami. Przepaść pomiędzy prawdziwym chrześcijaninem a światem jest tak samo wielka, jak ta pomiędzy bogaczem a Łazarzem. I jeszcze coś, ta sama przepaść oddziela świat ludzi odkupionych od świata ludzi upadłych.

„Boży podbój”  z rozdziału – Dlaczego świat nie może przyjąć?

niedziela, 10 lutego 2013

W Bogu jest coś przypominającego ludzkie emocje

Pragnienie woli Bożej to coś więcej niż brak protestu przy zgadzaniu się na nią. Pragnienie woli Bożej to chętne wybranie jej. Wraz z rozwojem dzieła Bożego chrześcijanin ma coraz większe pragnienie wszystkiego, co Bóg dla niego przygotował, i radośnie decyduje się na wolę Bożą pojmowaną jako najwyższe dobro własne. Wówczas doświadcza on życia wolnego od małych rozczarowań, będących plagą reszty ludzi. Cokolwiek mu się przytrafia, odczytywane jest jako wola Boża, a przecież to jej pragnie z największą żarliwością. Trzeba uczciwie jednak przyznać, że stan ten osiągany jest przez niewielu zabieganych chrześcijan naszych zapracowanych czasów. Dopóki się jednak go nie osiągnie, niemożliwe jest całkowite doświadczenie chrześcijańskiego pokoju. Bez tego ciągle będziemy mieć do czynienia z wewnętrzną walką, z poczuciem duchowego niepokoju, zatruwającego naszą radość i mocno ograniczającego naszą moc.

Inną cechą zamieszkującego we wnętrzu Płomienia są emocje. Należy to rozumieć w świetle wcześniej omówionej nieodgadnionej natury Boga. Niemożliwe jest ogarnięcie umysłem lub wypowiedzenie ustami niepowtarzalnej Istoty Boga. Jednak Pismo Święte otwarcie mówi o pewnych cechach Boga, dających się racjonalnie określić i przyjąć rozumowo. Nie mówią nam one, kim Bóg jest, ale określają Go w podobieństwach, których suma składa się na pewien rozumowy obraz Boskiej Istoty, widzianej jakby z daleka i niewyraźnie.

Tak więc Biblia uczy, że w Bogu jest coś przypominającego ludzkie emocje. Doświadcza On czegoś zbliżonego do naszej miłości, naszego smutku, naszej radości. Nie musimy się lękać takiego pojmowania Boga. Wiara z łatwością wyciągnie wniosek, że skoro zostaliśmy uczynieni na Jego obraz, to znaczy, że Bóg posiada cechy podobne do naszych. Lecz choć wniosek taki zadowoliłby nasz umysł, nie on jest podstawą naszej wiary, lecz są nim stwierdzenia Boga o Sobie, dostarczające nam wszystkich niezbędnych dla wiary podstaw. „Pan, twój Bóg jest pośród ciebie, Mocarz - On zbawi, uniesie się weselem nad tobą, odnowi swą miłość, wzniesie okrzyk radości.” Jest to jeden z tysięcy wersetów mających za zadanie pomóc nam zbudować prawdziwy obraz Boga. Wszystkie one uczą nas wyraźnie, że Bóg ma uczucia miłości i radości, zbliżone do naszych uczuć, i że doznając ich zachowuje się jak my w takich okolicznościach; raduje się ze Swoich umiłowanych z weselem i śpiewem.

Widzimy więc emocje wyniesione tak wysoko, że wyżej już nie można, emocje wypływające z serca samego Boga. Uczuciowość nie jest więc zdegenerowanym synem niewiary, jak to przedstawiają niektórzy nasi nauczyciele Biblii. Zdolność odczuwania przez nas emocji jest znakiem naszego pochodzenia od Boga. Nie musimy się wstydzić ani łez, ani śmiechu. Chrześcijanin-stoik, który zdeptał swoje uczucia, jest tylko w dwóch trzecich człowiekiem: gdyż ważna trzecia część została przez niego odrzucona.

Święte uczucia zajmowały ważne miejsce w życiu naszego Pana. „On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż.” Zniósł krzyż i wzgardził jego hańbą. Mówił o sobie wołając: „Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła”. W dzień Swojej śmierci przed wyjściem na Górę Oliwną „śpiewał hymn”. Po Swoim zmartwychwstaniu śpiewał wraz z braćmi na wielkim zgromadzeniu (Psalm 22,22). Jeżeli Pieśń nad Pieśniami odnosi się do Chrystusa (w co wierzy większość chrześcijan), to nie możemy nie zauważyć Jego radości z przyprowadzenia do domu ukochanej, gdy noc się już skończyła i ustąpił mrok.

Jednym z największych nieszczęść wywołanych w nas przez grzech jest upodlenie naszych naturalnych emocji. Śmiejemy się z rzeczy, które wcale nie są zabawne; znajdujemy przyjemność w czynach będących poniżej naszej ludzkiej godności; cieszymy się z przedmiotów, które nie powinny być obiektem naszych zainteresowań. Cechą charakterystyczną prawdziwych świętych był zawsze sprzeciw wobec „grzesznych przyjemności”, będący w gruncie rzeczy protestem wobec degradacji ludzkich emocji. Przykładem tego może być hazard, będący wypaczeniem zdobywania dóbr przez człowieka, który powinien polegać na Bogu jako Tym, który zaspokoi jego potrzeby. Stymulowanie uczucia przyjemności alkoholem jest swoistą prostytucją. Zwracanie się ku teatrowi w celu znalezienia rozrywki jest afrontem wobec Boga, który umieścił nas we wszechświecie pełnym dramatycznych wydarzeń. Sztuczne przyjemności tego świata są dobitnym dowodem, że rasa ludzka straciła zdolność cieszenia się z prawdziwych przyjemności życia i została zmuszona do stosowania upadlających środków zastępczych.

Do dzieła Ducha Świętego należy również ocalenie emocji odkupionego człowieka, przestrojenie jego harfy i ponowne otwarcie źródeł uświęconej radości — zatamowanych przez grzech. Zgodne świadectwo świętych potwierdza to działanie Boga w Jego stworzeniu. Uświęcona przyjemność jest jednym z elementów życia i odgrywa w nim ważną rolę. Trudno byłoby usprawiedliwić istnienie ludzkiego życia, gdyby było jedynie egzystencją pozbawioną uczuć przyjemności.

Duch Święty chętnie wstawi w okno naszej duszy harfę eolską, aby niebiański wiatr mógł wygrywać na niej słodkie melodie, stwarzając dla nas muzyczny akompaniament, towarzyszący wykonywaniu z największą pokorą zadań, do których zostaliśmy powołani. Duchowa miłość Chrystusa wprowadzi do wnętrza naszych serc nieustającą muzykę i nauczy nas radości pośród smutków.

„Boży podbój” z rozdziału – Duch jako ogień

środa, 6 lutego 2013

Gdy w naszym umyśle zamieszka miłujący Płomień z Dnia Pięćdziesiątnicy

(…) Nieszczęście serca faryzeuszy polegało na wyznawaniu doktryny pozbawionej miłości. Chrystus nie tyle nie zgadzał się z nauczaniem faryzeuszy, ile prowadził nieustanną wojnę z ich duchem. To właśnie religia zaprowadziła Chrystusa na krzyż, religia bez Ducha. Nie ma sensu zaprzeczać, że Chrystus został ukrzyżowany przez ludzi mogących dziś uchodzić za chrześcijańskich fundamentalistów. To powinno przyprawić nas o największy niepokój, jeśli nie o smutek, gdyż my szczycimy się dzisiaj naszą prawowiernością. Niepobłogosławiona dusza wypełniona prawdą może okazać się gorsza od duszy poganina klęczącego przed fetyszem. Bezpieczni będziemy tylko wtedy, gdy Boża miłość zostanie rozlana przez Ducha Świętego w naszych sercach, gdy w naszym umyśle zamieszka miłujący Płomień z Dnia Pięćdziesiątnicy. Gdyż Duch Święty nie jest luksusem ani dodatkiem zsyłanym raz na pokolenie do produkcji superświętych. Nie, Duch jest prawdziwie konieczny w życiu każdego dziecka Bożego. Wypełnienie i Jego zamieszkanie w ludzie Bożym jest czymś więcej niż tęskną nadzieją. Jest to imperatyw, którego nie da się uniknąć.

Duch to również płomień naszej woli. I znowu nie jest to obraz do końca adekwatny, mogący wyrazić całą prawdę. Musimy bardzo uważać, aby używając go nie wywołać niewłaściwych skojarzeń. Gdyż ogień widziany i znany nam na co dzień jest rzeczą, a nie osobą, i z tego powodu nie posiada własnej woli. Lecz Duch Święty jest Osobą i posiada wszystkie przymioty właściwe osobie, z wolą włącznie. Duch, wkraczając w ludzką duszę, nie rezygnuje z żadnego ze swych przymiotów ani też nie poddaje ich pod panowanie duszy, w którą wchodzi. Pamiętajmy, Duch Święty jest Panem. „Pan zaś jest Duchem” powiedział św. Paweł do Koryntian. Nicejskie Wyznanie Wiary mówi: „Wierzę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela"; Atanazjańskie Wyznanie Wiary oświadcza: „Tak też Panem jest Ojciec, Panem jest Syn, Panem i Duch Święty: a jednak nie trzej panowie, lecz jeden jest Pan”. Nasz rozum może odczuwać pewną bezradność, lecz wiara musi to przyjąć i uczynić częścią swojego wyznania wiary w Boga i Ducha. Należy tutaj z całym naciskiem powiedzieć, że suwerenny Pan nigdy nie porzuci Swoich przywilejów. Tam, gdzie jest, tam zawsze będzie działał w zgodzie ze Swoją Osobą. Kiedy wkroczy do ludzkiego serca, zamieszka w nim jako Pan, gdyż zawsze nim był i zawsze miał do tego prawo.

Głęboką chorobą ludzkiego serca jest jego wola, która wyrwała się ze swojej orbity i podobna planecie porzucające; swoje słońce krąży wokół jakiegoś obcego ciała z zewnętrznej przestrzeni, które podeszło na tyle blisko, że zdołała je przyciągnąć. W chwili gdy Szatan powiedział: „Chcę”, wyrwał się ze swojej naturalnej orbity, a chorobą nieposłuszeństwa i buntu zaraził całą rasę ludzką. Plan odkupienia musiał przewidzieć ten bunt i przygotować drogę ponownego sprowadzenia woli ludzkiej na miejsce przeznaczone dla niej przez Boga. Zgodnie z zasadniczą potrzebą uzdrowienia woli, w chwili gdy Duch Święty łaskawie podbija serce wierzące, musi je jednocześnie nauczyć dobrowolnego posłuszeństwa wobec całej woli Boga. Uzdrowienie zachodzi od wewnątrz, żadne zewnętrzne przystosowywanie się nic nie pomoże. Dopóki wola ludzka nie zostanie uświęcona, dopóty człowiek ten pozostanie buntownikiem, jak złoczyńca, który buntuje się w swoim sercu, chociaż na zewnątrz ulega i niechętnie okazuje posłuszeństwo policjantowi prowadzącemu go do więzienia.

Duch Święty osiąga wewnętrzne uzdrowienie duszy poprzez stopienie woli odkupionego człowieka ze Swoją wolą. Nie dzieje się to w jednej chwili. Prawdą jest, że musi dojść do jednorazowego poddania woli człowieka Chrystusowi, aby Ten mógł rozpocząć Swe błogosławione dzieło łaski. Jednak całkowite stopienie całego życia człowieka z życiem Bożym w Duchu jest dłuższym procesem niż my, poganiani niecierpliwością istot stworzonych, byśmy sobie życzyli. Dusze najbardziej poddane często szokuje i zasmuca odkrycie w swoim wnętrzu dziedzin, w których w zupełnej niewiedzy działały jako pan i właściciel nad rzeczami uprzednio oddanymi Bogu (jak im się przynajmniej wydawało). Dziełem żyjącego w nas Ducha jest wskazywanie tych niezgodności moralnych i korygowanie nas. Niektórzy mówią, że Duch „łamie” ludzką wolę, ale to nie jest prawda. Duch wkracza w naszą wolę i delikatnie prowadzi ją do radosnej jedności z wolą Bożą.

„Boży podbój” z rozdziału – Duch jako ogień

wtorek, 5 lutego 2013

„Świętymi bądźcie” nie jest mottem do oprawienia w ramki

Fundamentem każdego prawdziwego chrześcijańskiego doświadczenia jest mocna i zdrowa moralność. Tam, gdzie pozwala się na grzech w życiu, tam żadna radość nie ma racji bytu, żadne szczęście nie ma prawa nawet zaistnieć. Nie wolno szukać usprawiedliwienia dla jakiegokolwiek pogwałcenia sprawiedliwości, wymawiając się wzniosłością przeżycia religijnego. Poszukiwanie wysublimowanych stanów emocjonalnych, gdy żyje się w grzechu, prowadzi do samozwiedzenia, a następnie na Boży sąd. „Świętymi bądźcie” nie jest mottem do oprawienia w ramki i zawieszenia na ścianie. To jest ważne przykazanie Pana, do którego należy cała Ziemia. „Oczyśćcie ręce, grzesznicy, uświęćcie serca, ludzie chwiejni. Uznajcie waszą nędzę, smućcie się i płaczcie! Śmiech wasz niech się obróci w smutek, a radość w przygnębienie.” Prawdziwym celem chrześcijaństwa jest bycie świętym, a nie szczęśliwym. Tylko święte serce może stać się mieszkaniem Ducha Świętego.

Duch Święty jest także duchowym płomieniem. Tylko On może wynieść nasze uwielbienie na prawdziwie duchowe wyżyny. Powinniśmy przyjąć raz na zawsze, że moralność i etyka, nawet najbardziej wzniosłe w swoich zasadach, nigdy nie staną się chrześcijaństwem. Wiara w Chrystusa ma za zadanie podnieść duszę do prawdziwej jedności z Bogiem, wprowadzić do naszego doświadczenia religijnego element ponadracjonalny, który przewyższa dobroć tak bardzo, jak niebiosa ziemię. Przyjście Ducha opisane w Dziejach Apostolskich wniosło ze sobą ponaddoczesność, tajemnicze podniesienie tonu, którego intensywności nie mają nawet Ewangelie. Dzieje Apostolskie są z całą pewnością napisane w kluczu majorowym. Nie można znaleźć w nich śladu smutku stworzenia, żadnych trwałych rozczarowań, żadnego drżenia z niepewności. Ich nastrój jest niebiański. Znajdujemy w nich ducha zwycięskiego, który nigdy nie będzie rezultatem religijności. Radość pierwszych chrześcijan nie wypływała z logicznego przeanalizowania faktów. Nie rozumowali, że: Chrystus zmartwychwstał, dlatego powinniśmy się cieszyć. Ich radość dorównywała wielkością cudowi zmartwychwstania; bo rzeczywiście są one ze sobą organicznie związane. Pełne czystości moralnej szczęście Stwórcy zamieszkało w piersiach odkupionego stworzenia, więc nie mogli się nie radować.

Płomień Ducha ma także charakter intelektualny. Teologowie mówią, że rozum jest jednym z atrybutów Boskości. Nie powinno być żadnej niezgodności między najgłębszymi doświadczeniami Ducha a najwyższymi osiągnięciami ludzkiego intelektu. Nic nie będzie w stanie ograniczyć intelektu chrześcijanina w przewidzianych dla niego ramach mocy i wielkości, jeśli zostanie on całkowicie poddany Bogu. Jakże zimny i martwy jest intelekt bez błogosławieństwa. Największy nawet umysł, lecz pozbawiony zbawczej pobożności, może obrócić się przeciwko rasie ludzkiej i zalać krwią świat lub, co jeszcze gorsze, wydać na świat myśli, które staną się przez wieki, i długo po tym jak sam obróci się w proch, nieustannym przekleństwem dla ludzkości. Natomiast umysł wypełniony Duchem jest radością dla Boga i rozkoszą dla wszystkich ludzi dobrej woli. Jakże wiele straciłby świat, gdyby go pozbawić wypełnionego miłością umysłu Dawida czy apostoła Jana, czy Izaaka Wattsa.

„Boży podbój” z rozdziału – Duch jako ogień

poniedziałek, 4 lutego 2013

Szekina, która płonęła nad przebłagalnią, teraz zajaśniała na ich czołach

Bóg właśnie dlatego, że nie może nam powiedzieć, kim jest, bardzo często mówi, do czego jest podobny. Za pomocą tych małych obrazów „jak” podprowadza nasze chwiejne umysły tak blisko, jak to tylko możliwe, do Tego, który „zamieszkuje światłość niedostępną, którego żaden z ludzi nie widział ani nie może zobaczyć”. Bóg używa również niedoskonałego narzędzia - ludzkiego intelektu, aby przygotować duszę do tej chwili, gdy będzie mogła, dzięki działaniu Ducha Świętego, poznać Go takim, jaki jest. Bóg użył całego szeregu porównań, aby umożliwić nam choćby jedno krótkie spojrzenie na Swoją niepojętą Istotę. Czytając Pismo można wywnioskować, że jednym z Jego ulubionych porównań jest ogień. W pewnym miejscu Duch mówi wyraźnie: „Bóg nasz bowiem jest ogniem pochłaniającym”. Jest to zgodne z objawieniem zapisanym w całej Biblii. Na przykład jako ogień rozmawiał z Mojżeszem z gorejącego krzewu; przebywał w ogniu ponad obozem Izraela podczas jego wędrówki po pustyni; jako ogień mieszkał między skrzydłami cherubów w Miejscu Najświętszym; Ezechielowi objawił się jako dziwna jasność „ogień płonący (oraz blask dokoła niego)”. „Widziałem coś, co wyglądało jak ogień, a wokół niego promieniował blask. Jak pojawienie się tęczy na obłokach w dzień deszczowy, tak przedstawiał się ów blask dokoła. Taki był widok tego, co było podobne do chwały Pańskiej. Oglądałem ją. Następnie upadłem na twarz i usłyszałem głos Mówiącego”.

Przyjście Ducha Świętego w Dniu Pięćdziesiątnicy to dalszy ciąg tego samego obrazu. „Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden.” W pomieszczeniu na piętrze zstąpił na uczniów sam Bóg - nikt inny. Jako ogień pojawił się przed ich śmiertelnymi oczami. Czy nie możemy z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że zebrani tam wierzący, od lat znający Pismo Święte, natychmiast zrozumieli, co to oznacza? Oto Bóg, który podczas ich długiej historii przychodził jako ogień, teraz zamieszkał w nich jako ogień. Oto przyszedł z zewnątrz i wkroczył do ich życia. Szekina, która dawno temu płonęła nad przebłagalnią, teraz zajaśniała na ich czołach jako zewnętrzny znak ognia wkraczającego w ich naturę. Oto Bóstwo udzieliło się odkupionemu człowiekowi. Płomień stał się pieczęcią nowej jedności. Ci ludzie stali się teraz mężczyznami i kobietami Ognia.

Widzimy tutaj jasno ostateczne przesłanie Nowego Testamentu: grzeszni ludzie mogą teraz stać się jednością z Bogiem dzięki pojednaniu w krwi Jezusa. Bóg zamieszkujący w człowieku! Oto chrześcijaństwo w pełni swojego ukończonego dzieła. A więc większa chwała, mająca nadejść wraz z przyjściem nowego świata, będzie w swej naturze tylko większym i bardziej doskonałym zjednoczeniem duszy ludzkiej z Bogiem. Bóstwo zamieszkujące w człowieku! Oświadczam, że to jest właśnie chrześcijaństwo. Żaden człowiek nie doświadczył tak naprawdę mocy chrześcijańskiej wiary, jeżeli nie poznał tego sam, jeśli nie jest to doświadczeniem jego życia. Wszystko inne jest tylko przygotowaniem do tego. Wcielenie, pojednanie, usprawiedliwienie, odrodzenie są jedynie dziełami Bożymi przygotowującymi wkroczenie i zamieszkanie Ducha Świętego w odkupionej duszy ludzkiej. Człowiek, który grzesząc porzucił Boże serce, powraca teraz do niego przez odkupienie. Bóg, który opuścił serce człowieka z powodu grzechu, teraz wchodzi weń ponownie, jak do Swego dawnego miejsca zamieszkania, wypędza zeń swoich wrogów i jeszcze raz wypełnia je chwałą.

Zstąpienie w widzialnym ogniu w Dniu Pięćdziesiątnicy miało dla Kościoła głębokie znaczenie. Ogień ten bowiem, spoczywając w postaci języków na głowach mężczyzn i kobiet, zaświadczał wszystkim wiekom, że są oni ludźmi oddzielonymi, że są „istotami z ognia”, podobnymi do widzianych przez Ezechiela w wizji nad rzeką Kebar. Znak ognia był znakiem Boskości, zaś otrzymujący ten znak stawali się na zawsze ludem szczególnym, synami i córkami Płomienia.

Jednym z najcelniejszych ciosów, jakie wróg wymierzył w życie Kościoła, było wzbudzenie obaw wobec Osoby Ducha Świętego. Nikt znający dzisiejszych chrześcijan nie zaprzeczy istnieniu tych obaw. Niewielu otwiera bez zahamowań całe swoje serce na przyjęcie błogosławionego Pocieszyciela. Duch był i jest powszechnie źle rozumiany, wystarczy więc tylko wymienić Jego Imię, a już w pewnych kręgach wielu wpada w przerażenie i przyjmuje postawę obronną. Źródło tego nieracjonalnego strachu może być z łatwością zbadane, lecz zbędne byłoby czynienie tego tutaj. Wystarczy powiedzieć, że obawy te są nieuzasadnione. Może przyczynilibyśmy się do zniweczenia mocy tego strachu panującego nad nami, gdybyśmy zbadali obraz ognia będącego symbolem Osoby i Obecności Ducha.

Duch Święty jest przede wszystkim moralnym Płomieniem. Nie jest to przypadek, że nazywamy Go Duchem Świętym. Słowo święty ma wielorakie znaczenie, lecz bez wątpienia łączy się również z czystością moralną. Duch ten będąc Bogiem musi być absolutnie i nieskończenie czysty. Nie ma On, w przeciwieństwie do ludzi, stopni i natężeń świętości. On jest świętością samą w sobie, On jest sumą i esencją wszystkiego, co jest niewypowiedzianie czyste.

Każdy, kto ma umysł wyćwiczony w rozróżnianiu dobra i zła, będzie bardzo zasmucony widokiem duszy, która gorliwie poszukuje napełnienia Duchem Świętym, żyjąc w stanie moralnego niedbalstwa lub na pograniczu grzechu. Coś takiego jest moralnym paradoksem. Ktokolwiek pragnie być napełniony i zamieszkany przez Ducha, musi najpierw osobiście osądzić wszystkie ukryte nieprawości swego życia i odważnie wyrzucić ze swojego serca wszystko, co jest przeciwne objawionemu w Piśmie Świętym charakterowi Boga.
 

„Boży podbój” z rozdziału – Duch jako ogień

piątek, 1 lutego 2013

Ludzka elokwencja nie jest w stanie swoją mocą zmierzyć się z Jego wielkością

Teologia chrześcijańska stwierdza, że natura Boga jest nieodgadniona i niemożliwa do wypowiedzenia. Ta prosta definicja tłumaczy nam, że Boga nie można ani zbadać, ani zrozumieć, i że On sam nie może nam powiedzieć, kim jest. Ta niemożność ma swoją przyczynę w naszym ograniczeniu, gdyż jesteśmy tylko stworzeniem. „Dlaczego pytasz mnie o imię, bo jest ono tajemne?” Tylko Bóg zna Boga w tym ostatecznym znaczeniu słowa znać. „Podobnie i tego co Boskie, nie zna nikt, tylko Duch Boży.”

Dla przeciętnego współczesnego chrześcijanina prawda ta dziwnie brzmi, a być może wprowadzi nawet zamieszanie w jego umyśle, gdyż dzisiejsze myślenie religijne z pewnością nie jest teologiczne, jeżeli będziemy oczekiwać od Kościoła pobudzenia nas do rozmyślań o słodkiej tajemnicy Bóstwa, co możemy przeżyć całe życie i w końcu umrzeć nie będąc ani razu pobudzonym. Chrześcijanie są tak zajęci zabawą z cieniami, dostosowywaniem się do coraz to nowszych rzeczy, że na rozmyślanie o Bogu nie pozostaje im zbyt wiele czasu. Dlatego też dobrze by było zastanowić się przez chwilę nad niemożnością zgłębienia Boga.

Bóg w Swojej istocie jest tak wyjątkowy, jak tylko znaczenie tego słowa może to oddać. To znaczy, że w całym kosmosie nie ma czegokolwiek, co byłoby do Niego podobne. Ludzki umysł nie jest w stanie pojąć, kim Bóg jest, gdyż jest On „całkowicie odmienny” od wszystkiego, czego wcześniej doświadczyliśmy. Umysł nasz nie ma danych umożliwiających opisanie Boga. Nie ma człowieka, o którym można by powiedzieć, że doszedł choćby do jednej myśli wyraźniej opisującej Boga, mniej zamglonej czy niedoskonałej. Jeżeli w ogóle można Boga poznać, to nie jest to możliwe dla rozumu istoty stworzonej.

Nowacjan napisał około połowy trzeciego wieku w swojej słynnej rozprawie o Trójcy: „We wszystkich naszych rozmyślaniach o jakości atrybutów i istocie Boga przekraczamy moce właściwe naszej zdolności pojmowania. Również ludzka elokwencja nie jest w stanie swoją mocą zmierzyć się z Jego wielkością. Rozważając Jego majestat i rozprawiając o Nim wszelka ludzka elokwencja ma prawo zaniemówić, wszelki wysiłek umysłu jest nazbyt słaby. Gdyż Bóg większy jest od ludzkiego umysłu. Jego wielkości pojąć nie sposób. Mało tego, jeżeli bowiem chcielibyśmy pojąć Jego wielkość, wtedy On sam stałby się mniejszy od naszego umysłu, który byłby w stanie sformułować pojęcie o Nim. On jest ponad wszystkimi językami i żadne stwierdzenie nie jest w stanie Go wyrazić. I naprawdę tak jest, bo jeżeli jakieś stwierdzenie mogłoby Go wyrazić, oznaczałoby to, że jest On mniejszy od mowy ludzkiej, która Go ujęła w słowach i zebrała w całość wszystko, kim On jest.

Do pewnego momentu możemy Go doświadczać, chcąc jednak opisać to za pomocą słów człowiek musi się pogodzić, że nie jest w stanie wyrazić wszystkiego, czym On jest sam w Sobie. Przypuśćmy, że ktoś mówi o Nim jako światłości, a jest to część Jego stworzenia, nie zaś On sam. Przypuśćmy, że ktoś mówi o Nim jako mocy. To również jest cechą Jego siły, a nie Jego istoty. Przypuśćmy, że ktoś mówi o Nim jako majestacie. I znowu widzimy tu oświadczenie dotyczące Jego chwały, która jest Jego własnością, ale nie jest Nim samym [...] 


Podsumowując całą sprawę jednym zdaniem, każde możliwe stwierdzenie wypowiedziane na temat Boga wyraża przymioty posiadane przez Niego lub nazywa cnoty należące do Niego, a nie obejmuje Jego Osoby. Czy są myśli lub słowa, które byłyby godne Tego, który wznosi się nad wszystkie języki i myśli? Pojęcie Boga, to jaki jest, może zostać ujęte tylko w jeden sposób, dla nas niemożliwy do osiągnięcia, gdyż przekracza granice naszego postrzegania i pojmowania. Jak możemy nawet myśleć o Tym, którego przymioty i wielkość pozostają poza zasięgiem naszej mocy zrozumienia czy nawet pomyślenia?”

„Boży podbój” z rozdziału – Duch jako ogień