środa, 15 maja 2013

Każdy wyda owoc podług swego rodzaju

Woda nie może podnieść się ponad właściwy sobie poziom podobnie i Chrześcijanin żadnym sposobem nie wzniesie się ponad poziom swojego własnego duchowego życia. Widziałem pod słońcem jak człowiek Boży pozwalał cały dzień swemu językowi trudzić się jałową i frywolną rozmową i pozwalał mu wałęsać się gdzieś pomiędzy pustymi uciechami tego świata by następnie, kiedy przyszła wreszcie konieczność wieczornego nauczania, szukać gorączkowo ułaskawienia tuż przed samym nabożeństwem poprzez desperackie rzucenie się na kolana do modlitwy próbując wznieść się do poziomu, na którym duch proroctwa mógłby zstąpić na niego kiedy wreszcie dotrze za kazalnicę. Poprzez doprowadzenie się aż do emocjonalnego białego żaru może on sobie gratulować, że miał aż tak wiele swobody i polotu w głoszeniu Słowa. Oszukuje on jednak bezlitośnie samego siebie i nie masz żadnej w nim mądrości. To jaki był i to kim był przez cały ów dzień i cały ów tydzień jest to jaki i kim jest otwierając swą Biblię aby wyłożyć ją swoim słuchaczom. Woda nie może podnieść się ponad swój własny poziom.

Człowiek nie zbiera winnych gron z cierni ani też fig z ostów. Rodzaj owocu jest zdeterminowany rodzajem drzewa, a owoc życia tym jakie to życie jest. To czym człowiek jest zainteresowany aż do punktu absorpcji zarówno decyduje jak i objawia jakiego rodzaju jest to człowiek; a rodzaj człowieka poprzez tajemne prawa duszy decyduje jakiego rodzaju owoce on wydaje. Problem polega na tym, że często nie jesteśmy w stanie odkryć prawdyo naszych owocach dopóki nie jest za późno.

Abyśmy byli realistyczni w naszym Chrześcijańskim życiu, nie wolno nam lekceważyć przeogromnej mocy sympatii. Przez sympatię rozumiem przemożny pociąg, który pewne osoby i rzeczy ku nam mają. Człowiecze serce jest skrajnie czułe i równocześnie zdolne zawiązywać wewnętrzne relacje z rzeczami odsuniętymi od nas czy wręcz zakazanymi.

Tak jak igłą kompasu rządzi nieprzeparty pociąg do Północnego Bieguna tak i ludzkie serce potrafi pozostać wierne swej miłości bez względu na dzielące je od swego ukochanego mile i lata. Czym jest ów przedmiot miłości może być poznane poprzez obserwowanie w jakim kierunku nasze myśli biegną kiedy uwolnią się wreszcie z mozołu pracy czy nauki. O czym myślimy w każdej wolnej chwili? Dokąd powraca nasza wyobraźnia znów i znów?

Kiedy uczciwie odpowiemy na wszystkie te pytania, poznamy kim jesteśmy; a kiedy odkryjemy już ową prawdę o sobie możemy wnioskować jakie owoce wydamy. Jednym z najbardziej wyświechtanych zdań wypowiadanych przez ewangelistów jest stwierdzenie, że prawdziwa wartość członka kościoła jest objawiana jego życiem w poniedziałek raczej niż w niedzielę. Kryje się w tej konstatacji ogromna przestrzeń pragmatycznej prawdy i pozostaje sobie jedynie pobożnie życzyć abyśmy napominając innych pamiętali sami o tym, by żyć przez cały tydzień w atmosferze świętości w którą tak bardzo pragniemy wkroczyć w Dniu Pana.

Napisane jest o Mojżeszu, że "(...) szedł przed (...). oblicze Pana, by z nim rozmawiać (...) a gdy wyszedł, mówił do synów izraelskich (...)" (2 Moj. 34:34). Jest to biblijna norma, od której my odeszliśmy ku własnej zgubie i okaleczeniu na wieki dusz człowieczych. Żaden człowiek nie ma moralnego prawa stanąć przed innymi ludźmi jeśli wprzód nie spędził wieleczasu przed obliczem Pana. Żaden człowiek nie ma prawa mówić ludziom o Bogu jeśli wprzód nie rozmawiał z Nim o ludziach. Prorok Boży zaś, powinien spędzać więcej czasu w odosobnieniu modląc się aniżeli w publicznych miejscach głosząc Jego Słowo. Tak jak nie ośmielamy się lekceważyć mocy ludzkiego serca do zawiązywania więzi, tak i nie ośmielamy się ignorować ważności duchowego nastroju. Nastrój jest pogodą umysłu.

Jest on wewnętrznym klimatem i musi być korzystny dla duchowych łask ponieważ inaczej nie pojawią się one nigdy w naszych duszach. Chrześcijanin, który dopuszcza by dzień za dniem w jego sercu dominował chłodny klimat nie powinien się spodziewać żadnych w innych gron kiedy staje przed swoją klasą szkółki niedzielnej, chórem czy zgromadzeniem w niedzielny poranek. Jedna jaskółka nie czyni wiosny ani też jeden upalny dzień nie czyni lata. Podobnie i kilka minut gorączkowej modlitwy tuż przed nabożeństwem nie zrodzi świeżych pąków ani też nie sprawi, że ugór pokryje się kwiatami. Pole musi być długo nasączane słonecznym światłem zanim zrodzi swoje skarby. Serce Chrześcijanina musi być długo nasączane modlitwą zanim duchowe owoce zaczną wreszcie rosnąć. Tak jak pole musiało uczyć się żyć w zażyłości i przyjaźni z deszczem i słońcem tak i Chrześcijanin musi uczyć się żyć z Bogiem. Nie jesteśmy w stanie nadrobić w krótkim czasie długiego okresu zaniedbywania Boga i rzeczy duchowych.

Boże dzieci żyją prawami tak przychylnymi i tak surowymi jak te, które rządzą naturą. Łaska działa w tych prawach ale nigdy nie stoi w sprzeczności z nimi. Wydamy owoc podług naszego rodzaju i nawet wszystkie nasze pełne przerażenia modlitwy temu nie zapobiegną. Aby czynić święte dzieła musimy być święci każdego dnia i we wszystkie dni jakie Pan w swej łaskawości podaruje nam na tym ziemskim padole.

źródło: Radio Pielgrzym;  Czytelnia Chrześcijanina

wtorek, 9 kwietnia 2013

Świętość przed szczęściem

Samolubne pragnienie szczęścia jest tak samo grzeszne jak jakiekolwiek inne samolubne pragnienie. Jego korzenie tkwią w ciele, które nigdy nie może ostać się przed Bogiem. „Dlatego zamysł ciała jest wrogi Bogu; nie poddaje się bowiem zakonowi Bożemu, bo też nie może” (Rzymian 8:7).

Ludzie starają się coraz częściej usprawiedliwić każdy rodzaj złego postępowania tym, że „po prostu starają się zapewnić sobie trochę szczęścia.” Zanim zgodzi się na małżeństwo, nowoczesna młoda dama może zapytać się bez ogródek czy ten człowiek „może uczynić mnie szczęśliwą,” czy też nie, zamiast bezinteresownie zastanowić się czy może dać szczęście swojemu Życiowemu partnerowi. Kolumny nieszczęśliwie zakochanych z gazet mokre są od łez osób rozczulających się nad sobą, które piszą by dowiedzieć się jak mogą „zabezpieczyć swoje szczęście.” Psychiatrzy w kraju obrastają w sadło dzięki zwiększającej się liczbie tych, którzy szukają profesjonalnej pomocy w swoim wszystko pochłaniającym poszukiwaniu szczęścia. Dosyć często popełnia się przestępstwa przeciwko osobom, które nie zrobiły nic gorszego prócz wystawienia na niebezpieczeństwo czyjegoś szczęścia.

To jest hedonistyczna filozofia starych greckich czasów, źle zrozumiana i zastosowana w codziennym życiu dwudziestego wieku. Niszczy ona całą szlachetność charakteru i czyni fajtłapami tych, którzy świadomie bądź nieświadomie przyjmują ją - ale stała się dosyć popularnym wyznaniem wielu ludzi. Rzadko ktokolwiek kwestionuje to, że urodziliśmy się po to aby być szczęśliwymi. Nikt nie próbuje udowodnić tego, że upadli ludzie mają jakieś moralne prawo do szczęścia, albo że na dłuższą metę lepiej być szczęśliwym. Prawie wszystkie popularne książki i sztuki zakładają, że osobiste szczęście jest słusznym końcem dramatycznej ludzkiej walki.

Teraz zasugeruję, że cała gorączkowa gonitwa za szczęściem jest złem tak pewnym jak gonitwa za pieniądzem, sławą czy sukcesem. Wypływa z olbrzymiego niezrozumienia samych siebie i naszego prawdziwego stanu moralnego. Człowiek, który naprawdę zna siebie samego, nigdy nie uwierzy w swoje prawo do bycia szczęśliwym. Przelotne spojrzenie jego serca otrzeźwi go natychmiast tak, że prawdopodobnie zwróci się przeciwko sobie i przyjmie Boży wyrok skierowany do niego jako sprawiedliwy. Nauka o nieodłącznym prawie człowieka do szczęścia jest anty-boska i anty-Chrystusowa i jej szerokie przyjęcie przez społeczeństwo mówi nam wiele o tymże społeczeństwie.

Rezultat tego nowoczesnego hedonizmu jest odczuwany również wśród ludu Bożego. Ewangelia jest zbyt często przedstawiana jako środek do szczęścia, do pokoju umysłu, czy bezpieczeństwa. Są nawet tacy, którzy używają Biblii dla „odprężenia się,” tak jakby była  narkotykiem. Jak bardzo błędne jest to wszystko okaże się szybko poprzez proste lecz uważne przeczytanie Nowego Testamentu. Nacisk tam nie jest położony na szczęście, ale na świętość. Bóg jest bardziej zainteresowany stanem ludzkich serc niż stanem ich uczuć. Niewątpliwie Boża wola przynosi ostateczne szczęście tym, którzy są posłuszni, ale najważniejszą rzeczą nie jest to jak bardzo jesteśmy szczęśliwi, ale jak święci. żołnierz nie szuka szczęścia na polu; stara się raczej zakończyć walkę, wygrać wojnę i wrócić do domu, do swojej rodziny. Tam może cieszyć się w pełni, ale podczas wojny jego najpilniejszym zadaniem jest być dobrym Żołnierzem, spisywać się dzielnie jak mężczyzna, bez względu na to jak się czuje dziecinna pogoń za szczęściem może stać się prawdziwym sidłem. Ktoś może łatwo się oszukać przez kultywowanie religijnej radości bez towarzyszącego temu sprawiedliwego życia. żaden człowiek nie powinien pragnąć być szczęśliwym, jeżeli nie jest równocześnie świętym. Powinien starać się poznać i wykonywać Bożą wolę, pozostawiając Chrystusowi sprawę tego jak szczęśliwym będzie.

Mam propozycję dla tych, którzy biorą to wszystko poważnie: Zwróć się do Boga aby otrzymać zrozumienie. Powiedz Mu, że twoim pragnieniem jest być świętym za każdą cenę, a potem poproś Go, aby nigdy nie dał ci więcej szczęścia niż świętości. Kiedy twoja świętość zmatowieje, niech twoja radość będzie przyćmiona. I poproś Go, aby uczynił cię świętym bez względu na to czy jesteś szczęśliwy czy też nie. Bądź pewny, że na końcu będziesz tak samo szczęśliwy jak i święty, ale na razie niech twoją całą ambicją będzie służyć Bogu i być podobnym do Chrystusa. Jeżeli odważymy się zająć taką postawę, możemy spodziewać się poznania nowego stopnia wewnętrznego oczyszczenia. I, ponieważ Bóg jest tym Kim jest, bardziej niż prawdopodobnie poznamy nowy stopień szczęścia; ale szczęścia, które wypływa z bardziej intymnej społeczności z Bogiem; szczęścia, które jest podniosłe i niesamolubne, wolne od zanieczyszczeń ciała.

A.W. Tozer (1960)

źródło: „Światło życia” polska publikacja Searchlight.
tom 1, numer 4/ 1993

czwartek, 4 kwietnia 2013

Poddać się, prosić, być posłusznym, wierzyć

Cokolwiek by to było,  
Nawet najdroższe me bożyszcze,
Pomóż mi zniszczyć przed Twym tronem
I wielbić tylko Ciebie!

Śpiewamy tak bez zająknienia, ale jednocześnie czynimy naszą modlitwę nierzetelną, nie chcąc się wyrzec właśnie tych bożków, o których śpiewamy. Porzucenie bowiem ostatniego bożka oznacza zanurzenie się w stan wewnętrznej samotności, pustki, której nie może zaspokoić żadne ewangeliczne nabożeństwo, ani żadna wspólnota z innymi chrześcijanami. Dlatego większość chrześcijan pragnie zabezpieczyć się, prowadząc życie kompromisowe.

Mają coś niecoś z Boga, ale tylko tyle, by mieć bezpieczeństwo. Nie mają jednak wszystkiego. I Bóg ma coś z nich, ale też nie wszystko. I tak żyją swym letnim życiem i starają się zamaskować swe głębokie duchowe ubóstwo, obnosząc na twarzy jasne uśmiechy i śpiewając żywe piosenki. Jedną sprawę należy tu dokładnie wyjaśnić: wędrówka duszy przez ciemną noc nie jest sama w sobie żadną zasługą. Cierpienia i samotność nie podnoszą wartości człowieka przed Bogiem, dzięki nim nie można sobie zasłużyć na namaszczenie. Nie możemy niczego od Boga kupić. Wszystko pochodzi z Jego dobroci, z przelanej krwi Chrystusa, która nas odkupiła, i jest wolnym darem bez żadnych dodatkowych warunków.

Udręka duszy przynosi jednak rezultat w postaci oderwania się od ziemskich spraw i zwrócenia uwagi na Boga. Wszystko, o czym poprzednio była mowa, dotyczyło przygotowania duszy do tego Bożego dzieła. Samo napełnienie nie jest sprawą skomplikowaną. Choć zwykle staram się unikać sformułowań typu „jak” w sprawach duchowych, wierzę, że odpowiedź na pytanie: „Jak mogę zostać napełniony przez Ducha Świętego?” może być udzielona za pomocą czterech słów, czterech czasowników wymagających osobistego działania. Oto one: poddać się, prosić, być posłusznym, wierzyć.

• Poddać się: „A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście składali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe.”(Rz 12, 1-2).

• Prosić: „Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą.”  (Łuk 11, 13).

• Być posłusznym: „Dajemy temu świadectwo my właśnie oraz Duch Święty, którego Bóg udzielił tym, którzy Mu są posłuszni.” (Dz 5,32). Pełne i bez niechęci posłuszeństwo wobec woli Boga jest absolutnie nieodzowne do przyjęcia namaszczenia. Czekając na Boga, powinniśmy z czcią studiować Pismo Święte, nasłuchiwać Jego łagodnego, cichego głosu, aby poznać, czego od nas oczekuje. A następnie, ufając Jego możliwościom, powinniśmy być Jemu posłuszni, tak jak tylko potrafimy, zgodnie z naszymi umiejętnościami i zdolnościami pojmowania.

• Wierzyć: „Tego jednego chciałbym się od was dowiedzieć, czy Ducha otrzymaliście na skutek wypełniania Prawa za pomocą uczynków, czy też stąd, że daliście posłuch wierze?” (Gal 3, 2). Ponieważ napełnienie Duchem można przyjąć przez wiarę, i tylko przez wiarę, wystrzegajmy się więc takiej imitacji wiary, która jest jedynie intelektualną akceptacją prawdy. Było to już źródłem wielkiego rozczarowania dla wielu. Prawdziwa wiara nieuchronnie rodzi wewnętrzne świadectwo.

Czymże jednak jest to świadectwo? Nie jest ono żadnym przeżyciem fizycznym, żadnym zjawiskiem dźwiękowym, ani też uczuciem duszy. Duch nigdy nie powierza siebie ciału. Jedyne świadectwo, jakie On daje, jest subiektywne, znane tylko samej jednostce. Duch Święty objawia się głęboko w duchu człowieka. Ciału nie przynosi to żadnej korzyści, lecz wierzące serce nieomylnie rozpoznaje: Święty, święty, święty! I jeszcze sprawa ostatnia. Ani w Starym ani w Nowym Testamencie, ani w świadectwach chrześcijańskich, znajdujących się w pismach pozostawionych przez świętych, nie ma wzmianki (na ile sięga moja wiedza) o żadnym wierzącym, który byłby napełniony przez Ducha Świętego, nie wiedząc o tym. Nikt także nie został napełniony nie wiedząc, kiedy to się stało, ani też nikt nie był napełniany stopniowo.

Wiele osób wierzących połowicznie usiłuje obejść te trzy fakty, zupełnie tak jak Adam, próbując schronić się przed obecnością Boga, ale nie są to wystarczająco dobre kryjówki. Człowiek, który nie wie, kiedy został napełniony, nie był po prostu nigdy napełniony (nie chodzi tu, rzecz jasna, o dokładne pamiętanie daty). A ten, kto myśli, że będzie napełniany stopniowo, nie będzie napełniony nigdy.

Według mojej oceny, relacja między Duchem Świętym a wierzącym jest najistotniejszym problemem, przed jakim stoi Kościół w dzisiejszych czasach. W porównaniu z nim problemy podnoszone przez chrześcijański egzystencjalizm lub neoortodoksję są niczym. Idee ekumeniczne, czy też teorie eschatologiczne, nie zasługują na uwagę dopóty, dopóki każdy wierzący nie będzie mógł dać twierdzącej odpowiedzi na pytanie: „Czy przyjęliście Ducha Świętego, gdy uwierzyliście?” I może się tak stać, że gdy doświadczymy napełnienia przez Ducha Świętego, będziemy mogli stwierdzić z zadowoleniem, iż rozwiązało ono również nasze inne problemy.

Fragment z książki „Klucz do głębszego życia”

wtorek, 2 kwietnia 2013

Czy jesteś przekonany, że potrzebujesz Ducha Świętego?


Gdy człowiek jest już przekonany, że może być napełniony przez Ducha, jeszcze musi tego pragnąć. Powinien odpowiedzieć sobie na następujące pytania: Czy jesteś już pewien, że pragniesz być tak opanowany przez Ducha, który będąc czystym i łagodnym, mądrym i kochającym, będzie jednak domagał się, abyś pozwolił Mu kierować twoim życiem? Czy jesteś pewny, że chcesz być prowadzony przez Tego, który będzie wymagał posłuszeństwa wobec napisanego Słowa? Który nie będzie tolerował żadnych grzechów związanych z własnym „ja”   ani samolubstwa, ani pobłażania sobie? Który nie pozwoli ci na wyniosłe zachowanie, przechwałki i zarozumiałość? Który odbierze ci możliwość kierowania swoim życiem i Sobie zarezerwuje wszelkie prawo do sprawdzania i karcenia ciebie? Który odbierze ci wiele ukochanych rzeczy, które podstępnie szkodzą twojej duszy?

Dopóki nie odpowiadasz z zapałem „tak” na te pytania, dopóty naprawdę nie chcesz być napełniony. Możesz wprawdzie pragnąć wzruszeń, zwycięstw lub mocy, ale w istocie nie pragniesz być napełniony Duchem. Twoje pragnienie jest niewiele większe od zwykłego życzenia i nie jest dość czyste, aby zadowoliło Boga, który oczekuje wszystkiego lub niczego.

Jeszcze raz spytaj siebie: Czy jesteś przekonany, że potrzebujesz Ducha Świętego? Dziesiątki tysięcy ludzi: księży, misjonarzy i przeciętnych chrześcijan jakoś sobie radzi bez napełnienia Duchem Świętym. Ich pozbawiona Ducha działalność może do prowadzić tylko do tragedii w dniu Chrystusowym, o czym przeciętni chrześcijanie jakby zupełnie zapomnieli. A jak to wygląda u ciebie? Być może, trudno ci uwierzyć w przełom, jaki może przynieść ze sobą napełnienie przez Ducha. Jeśli tak, to spójrz na owoce tej postawy. Jaki jest rezultat twego życia? Pracujesz na niwie religijnej, głosząc kazania, śpiewając, pisząc, służąc, ale jaka jest jakość twoich czynów? Prawdą jest, że przyjąłeś Ducha w momencie nawrócenia. Lecz czy jest także prawdą, że bez namaszczenia Duchem jesteś w stanie opierać się pokusom, być posłuszny Słowu Bożemu, rozumieć prawdę, żyć zwycięsko, umierać w pokoju i wyjść bez lęku na spotkanie Chrystusa w dniu Jego przyjścia?

Ale jeżeli twoja dusza woła do Boga, do Boga żywego, a twoje wyschnięte i puste serce straciło nadzieję, że jest możliwe prowadzenie normalnego chrześcijańskiego życia bez nieustannego namaszczenia, wtedy spytaj samego siebie: Czy jest to pragnienie, które ogarnia całą twoją istotę? Czy jest ono największą rzeczą w twoim życiu? Czy usuwa ono wszelką zwykłą działalność religijną i napełnia cię żarliwą tęsknotą, która może być określona jako pragnienie aż do bólu? Jeśli twe serce odpowiada „tak” na te pytania, jesteś prawdopodobnie blisko duchowego przełomu, który przemieni całe twoje życie.

Większość chrześcijan załamuje się właśnie w trakcie przygotowania do przyjęcia namaszczenia Ducha. Prawdopodobnie nikt nie został napełniony, nie przeżywając wcześniej głębokiego rozdarcia duszy i wewnętrznego niepokoju. Gdy wchodzimy w ten stan, ogarnia nas pokusa poddania się panice i wycofania. Szatan współczująco nakłania nas do wycofania się „...abyśmy czasem nie stali się rozbitkami w wierze i nie obrazili Pana, który nas odkupił”. Rzecz jasna. Szatan nie dba o nas ani o Boga. Jego celem jest, abyśmy pozostali słabi i nieuzbrojeni w dniu konfliktu. I miliony wierzących wpada w pułapkę, przyjmując to pełne obłudy kłamstwo jako ewangeliczną prawdę i wraca, tak jak prorocy Obadiasza, do swoich jaskiń, aby żyć o chlebie i wodzie (por. 1 Król. 18, 3-4).

Aby dojść do pełni, trzeba przedtem przeżyć pustkę. Zanim Bóg napełni nas Sobą, musimy usunąć swoje „ja”. Ten proces przynosi bolesne niezadowolenie i zwątpienie w siebie. To właśnie przeżywa wiele osób tuż przed swym nowym, radosnym doświadczeniem. Musimy przejść przez całkowite przewartościowanie siebie, przez śmierć dla wszystkiego, co zewnątrz i wewnątrz nas. W przeciwnym razie nigdy nie będzie mogło nastąpić prawdziwe napełnienie Duchem Świętym.

fragment z książki „Klucz do głębszego życia”

piątek, 29 marca 2013

Bez niego możemy tylko błąkać się bez celu po pustyni

Prawie wszyscy chrześcijanie pragną pełni Ducha Świętego. Ale tylko nieliczni są gotowi spełnić warunki napełnienia przez Ducha. Ale czy można poznać pełnię Ducha, nie będąc przedtem napełnionym? Jednakże daremnie mówić o napełnieniu przez Ducha temu, kto nie wierzy, że może być napełniony. Nikt nie będzie oczekiwał czegoś, o czym nie jest przekonany. Najpierw bowiem musi być wiara w obietnice Boże zawarte w Piśmie Świętym.

Zanim pytanie: „Jak mogę być napełniony przez Ducha Świętego?” mieć będzie jakąkolwiek wartość, ten, kto szuka Boga, musi być przekonany, że jest to rzeczywiście możliwe, że jest to wolą Bożą dotyczącą jego i obietnicą zawartą w Piśmie Świętym. Człowiek, który wątpi w możliwość napełnienia, nie ma na co czekać. Gdzie nie ma oczekiwania, nie może być wiary, a bez wiary pytanie: „Jak?” - jest bezsensowne.

Nauczanie o Duchu Świętym w życiu człowieka wierzącego było przez ponad połowę ostatniego stulecia okryte mgłą niejasności. Królestwo chaosu otaczało tę prawdę. Dzieci Boże były uczone różnych, sprzecznych ze sobą doktryn wyprowadzanych z tych samych tekstów, ostrzegane, straszone i onieśmielane, aż wreszcie instynktownie wzbraniały się przed każdą nauką biblijną, która dotyczyła Ducha Świętego.

Chaos ten nie powstał przypadkowo. Uczynił to wróg. Szatan wie, że biblijne chrześcijaństwo pozbawione Ducha jest tak samo martwe, jak modernizm czy też herezje. Wróg robi więc wszystko, co jest w jego mocy, aby uniemożliwić nam przyjęcie naszego prawdziwego chrześcijańskiego dziedzictwa. Kościół bez Ducha jest tak samotny i bezradny, jak bezradny byłby Izrael na pustyni, gdyby go opuścił Słup Ognia. Duch Święty jest naszym Słupem Obłoku w dzień i Słupem Ognia w nocy. Bez niego możemy tylko błąkać się bez celu po pustyni.

A tak właśnie z pewnością dzieje się dzisiaj z nami. Kościół rozpada się na małe izolowane grupy, z których każda podąża za błędnym ognikiem, czy też świetlikiem, w mylnym mniemaniu, że podąża za Szehiną (Obłokiem Chwały). Jest to nie tylko pożądane, ale wręcz konieczne, abyśmy znów ujrzeli ten płonący Słup Ognia.

Kościół może mieć światło tylko wtedy, gdy jest pełen Ducha, a pełen Ducha może być tylko wtedy, gdy składa się z członków napełnionych - każdy z osobna - przez Ducha. Ponadto nikt nie może być napełniony, nie będąc przekonany, że owo napełnienie jest częścią całej woli Bożej; i że nie są to jakieś specjalne, dziwne, nadzwyczajne, czy też niezwykłe dodatkowe poczynania Boga, lecz właściwe dla Niego duchowe działania, oparte i wynikające z dzieła odkupienia dokonanego przez Chrystusa. Poszukujący musi być pewny i całkowicie przekonany, musi ufać, iż to Bóg chce namaścić go świeżą oliwą z rogu, niezależnie od wielu, wielu tysięcy błogosławieństw, jakie mógł już przedtem otrzymać z Jego dobrej ręki.

Dopóki nie będzie tak przekonany, zalecam, aby poświęcał sporo czasu na post, modlitwę i rozmyślanie nad Słowem Bożym. Wiara przychodzi przez Słowo Boże. Nie wystarczą sugestie, nawoływania i psychologiczne oddziaływanie świadectwa tych, którzy, być może, zostali napełnieni przez Ducha Świętego wcześniej. Jeżeli jego przekonanie nie pochodzi z samego Słowa Bożego, nie powinien zbytnio się spieszyć,  ani poddawać się emocjonalnym manipulacjom tych, którzy zawzięcie pragną wymusić zewnętrzne efekty. Bóg jest wspaniale cierpliwy i pełen zrozumienia. Będzie czekał, aż każde, nawet najpowolniejsze serce pojmie prawdę. A tymczasem poszukujący powinien spokojnie czekać w pełni ufności. We właściwym czasie Bóg przeprowadzi go przez Jordan. Niech nie zrywa się i nie biegnie na oślep przed siebie. Zbyt wielu już tak uczyniło, co przyniosło klęskę w ich chrześcijańskim życiu.

fragment z książki „Klucz do głębszego życia”

wtorek, 26 marca 2013

Ile jest darów?

Przyjmuje się zazwyczaj, że istnieje dziewięć darów Ducha (o tylu wspomniał Paweł w dwunastym rozdziale Pierwszego Listu do Koryntian). W rzeczywistości Paweł wymienił nie mniej niż siedemnaście darów (1 Kor 12, 4-11 i 27-31; Rz 12, 3-8; Ef 4, 7-11). Nie są to zwykłe wrodzone zdolności, ale dary udzielone specjalnie przez Ducha Świętego, aby dopasować wierzącego do jego miejsca w Ciele Chrystusa. Są one jakby piszczałkami wielkich organów, dającymi muzykowi szeroką skalę i zakres do tworzenia muzyki najwyższej jakości. Ale powtarzam: są one czymś więcej niż naturalnymi zdolnościami, są darami duchowymi.

Naturalne zdolności umożliwiają człowiekowi pracę w świecie fizycznym; natomiast przez Ciało Chrystusa Bóg wykonuje pracę wiekuistą, znajdującą się ponad i poza zakresem upadłej natury. Do tego potrzebne są nadprzyrodzone zdolności. Praca religijna może być wykonana dobrze i umiejętnie przez zwykłego człowieka bez darów Ducha. Ale praca duchowa, przeznaczona dla wieczności, musi być wykonana tylko przez Wiecznego Ducha. Żadna praca nie ma charakteru wiekuistego, jeśli nie jest wykonana przez Ducha za pomocą darów, w które On sam wyposaża dusze ludzi odkupionych.

Od pokoleń pewni nauczyciele Ewangelii wmawiali nam, że dary Ducha ustały wraz ze śmiercią apostołów lub z powstaniem Nowego Testamentu. Rzecz jasna, ani jedna sylaba Biblii nie popiera tej doktryny, a jej propagatorzy muszą przyjąć pełną odpowiedzialność za takie manipulowanie Słowem Bożym. W rezultacie takiego błędnego nauczania jest wśród nas niezmiernie mało jednostek obdarzonych duchowo. Gdy na przykład rozpaczliwie potrzebujemy przywódców z darem rozróżniania i nie znajdujemy ich, jesteśmy zmuszeni opierać się na metodach tego świata.

Nasze niepokojące czasy głośno domagają się ludzi z darem proroctwa. Zamiast nich mamy takich, którzy badają, głosują i dyskutują. Potrzebujemy ludzi z darem wiedzy, a znajdujemy wykształconych specjalistów i nic więcej. Tak więc możemy oczekiwać, że nadejdzie tragiczna godzina, gdy Bóg usunie nas na bok jako „tak zwanych biblijnie wierzących” i wzbudzi nowy ruch dla utrzymania na ziemi żywego chrześcijaństwa Nowego Testamentu. Nie mówmy: „’Abrahama mamy za ojca’,  bo powiadam wam, że z tych kamieni może Bóg wzbudzić dzieci Abrahamowi” (Mt 3,9). Istotną prawdą jest, że Pismo Święte wyraźnie stwierdza o konieczności posiadania darów Ducha. Paweł zachęca, żebyśmy zarówno „pragnęli”, jak i „starali się” usilnie o duchowe dary (1 Kor 12, 31; 14,1). To nie jest rzeczą dowolną dla nas, lecz raczej biblijnym nakazem dla wszystkich, którzy zostali napełnieni Duchem.

Konieczne jest w tym miejscu pewne ostrzeżenie. Poszczególne dary duchowe nie są, jak to Paweł starannie wyjaśnia, jednakowej wartości. Pewni bracia wyolbrzymili, bez zachowania jakichkolwiek proporcji, jeden z siedemnastu darów. Wśród tych braci były i są pobożne dusze, ale ogólne moralne rezultaty takiego nauczania nie były dobre. Przyniosło ono w praktyce wiele zuchwałych popisów, skłonność do polegania na przeżyciu zamiast na Chrystusie oraz częsty brak zdolności odróżniania uczynków ciała od działania Ducha. Błądzą zarówno ci, którzy stwierdzają, iż dary Ducha nie są przeznaczone dla nas we współczesnych czasach, jak i ci, którzy uczynili z jednego z darów hobby. I jedni, i drudzy nie baczą na to, iż wszyscy cierpimy z powodu konsekwencji ich błędów.

Obecnie nie ma powodów, abyśmy pozostawali dłużej w wątpliwościach. Mamy wszelkie prawa, aby oczekiwać, że nasz Pan udzieli swemu Kościołowi darów duchowych, których w rzeczywistości nigdy nie odebrał. To tylko my, z powodu naszych błędów lub niewiary, nie umiemy ich przyjąć. Jest bardziej niż prawdopodobne, że nawet teraz Bóg udziela gdzieś darów Ducha, komu tylko może, i w mierze, w jakiej może, o ile tylko Jego wymagania są spełnione, nawet choćby w sposób niedoskonały. Gdyby tak nie było, wówczas zgasłaby pochodnia prawdy. Jest jednakże jasne, że wciąż jeszcze nie rozumiemy w pełni, co Bóg mógłby uczynić dla swojego Kościoła, gdybyśmy wszyscy upadli przed Nim z otwartą Biblią i zawołali: „Oto jestem Twoim sługą, Panie! Niech mi się stanie, jak chcesz”.

Fragment z książki „Klucz do głębszego życia”

piątek, 22 marca 2013

Wzajemne więzi

Każdy członek Kościoła jest przyłączony do całości przez więzi życia. Tak jak duszę człowieka można nazwać życiem jego ciała, tak życiem Kościoła jest zamieszkujący w nim Duch Chrystusa. Idea, że Kościół jest Ciałem Chrystusa, nie jest błędem wynikającym ze zbyt poważnego traktowania metaforycznego sposobu wyrażania się. Apostoł Paweł w trzech listach przedstawia tę prawdę tak spokojnym tonem i z takim mnóstwem szczegółów, że wyklucza to użycie przez niego przypadkowej metafory, której by nie można było potraktować dosłownie.

Jasna i dobitna nauka wielkiego apostoła mówi, że Chrystus jest Głową Kościoła, który jest Jego Ciałem. To starannie dobrane porównanie jest kontynuowane w dalszych fragmentach. Z tej doktryny wynikają określone wnioski oraz określone moralne postępowanie. Tak jak normalny człowiek składa się z ciała zbudowanego z różnych podporządkowanych sobie wzajemnie części i rządzącej nimi głowy, tak prawdziwy Kościół jest ciałem, poszczególni chrześcijanie członkami, a Chrystus Głową.


Mózg działa poprzez części ciała, używając ich do wypełniania rozumnych celów. Paweł mówi o nodze, ręce, uchu i oku jako o członkach ciała, z których każdy spełnia swoją odpowiednią, choć ograniczoną rolę; a Duch jest tym, który przez nie działa (1 Kor 12,1-31). Apostoł Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian w rozdziale 12 najpierw wylicza określone dary duchowe i wskazuje na konieczność ich objawienia, a dopiero potem naucza o tym, że Kościół jest Ciałem Chrystusa. Głowa może działać tylko wtedy, gdy ma do dyspozycji organy przeznaczone do różnych celów. To mózg widzi, ale musi mieć oko, aby przez nie móc widzieć. To mózg słyszy, ale musi mieć ucho, aby słyszeć.


I tak jest ze wszystkimi częściami ciała, traktowanymi przez mózg jako narzędzia, bowiem dzięki nim dociera on do świata zewnętrznego, aby realizować swe plany. Cała praca człowieka jest wykonywana przez jego mózg, tak samo cała praca Kościoła jest wykonywana przez Ducha, i tylko przez Niego. Aby praca Kościoła mogła być wykonana, musi Duch umieścić w ciele odpowiednie członki wyposażone w zdolności, specjalnie przydatne do działania jako Jego narzędzia, dzięki którym może dążyć do obranych celów. Tak wygląda w skrócie idea darów Ducha.


fragment z książki "Klucz do głębszego życia"

środa, 20 marca 2013

Czym jest prawdziwy Kościół?

Każdy problem duchowy jest w gruncie rzeczy problemem teologicznym, Jego rozwiązanie będzie zależeć od nauki Pisma oraz jej właściwego zrozumienia. To właściwe zrozumienie daje duchowy punkt widzenia, jakby dogodne miejsce obserwacyjne, z którego można obejrzeć cały krajobraz naraz, a każdy szczegół widzi się we właściwej relacji do całości. Gdy taki korzystny punkt widzenia zostanie osiągnięty, mamy możliwość ocenić każdą naukę lub interpretację, jaka jest nam przedstawiana w imię prawdy.

Prawdziwe rozumienie darów Ducha w Kościele musi zależeć od właściwej koncepcji istoty Kościoła. Problem darów nie może być wyizolowany z większego zagadnienia i stawiany odrębnie. Prawdziwy Kościół jest zjawiskiem duchowym, które pojawia się w ludzkim społeczeństwie i jest z nim do pewnego stopnia związane, jednakże pewne istotne cechy wyróżniają go w sposób jaskrawy spośród tego społeczeństwa. Jest on złożony z osób duchowo odrodzonych, które tym różnią się od innych, że mają w sobie wyższy rodzaj życia, który został im dany podczas duchowego narodzenia na nowo.

Są dziećmi Bożymi w znaczeniu nieosiągalnym dla żadnych innych stworzonych istot. Ich pochodzenie jest Boże, a ojczyzna w niebie. Wielbią, Boga w Duchu Świętym, radują się w Jezusie Chrystusie i nie pokładają zaufania w ciele. Tworzą wybrane pokolenie, królewskie kapłaństwo, święty naród, szczególny lud. Stali się orędownikami sprawy Tego odtrąconego i ukrzyżowanego Człowieka, który mienił się Bogiem, który zaręczył swoim świętym honorem, że przygotuje im miejsce w domu swego Ojca i powróci, aby ich tam w radości zaprowadzić. Oni tymczasem niosą Jego krzyż, cierpią dla Jego imienia wszelkie zniewagi, którymi obsypują ich ludzie, i działają jako Jego ambasadorowie, czyniąc  w Jego imieniu dobro wszystkim ludziom.

Wierzą niezachwianie, że będą uczestniczyć w Jego triumfie, dlatego gotowi są dzielić Jego odtrącenie przez społeczeństwo, które ich nie rozumie. I nie ma w nich zimnych uczuć - tylko miłosierdzie, współczucie, pragnienie, aby wszyscy ludzie mogli dojść do nawrócenia i pojednać się z Bogiem. Tak w skrócie można streścić tylko jeden aspekt nauki Nowego Testamentu dotyczącej Kościoła. Natomiast inna prawda, bardziej znacząca i odkrywcza dla tych, którzy poszukują wiedzy o darach Ducha, mówi, że Kościół jest duchowym ciałem, organiczną jednością połączoną przez istniejące w nim życie.

fragment z książki „Klucz do głębszego życia

poniedziałek, 18 marca 2013

A co z darami Ducha?

„Nie chciałbym, bracia - pisał Paweł do Koryntian - byście nie wiedzieli o darach duchowych”. Z pewnością Paweł nie miał tu na myśli nic uwłaczającego, a raczej wyrażał życzliwe przekonanie, że jego bracia w wierze nic powinni być ani nieświadomi, ani też mylić się co do prawdy tak istotnej. Od pewnego czasu jest oczywiste, że my, biblijnie wierzący chrześcijanie, nie korzystamy z głębszych bogactw łaski, które Bóg przeznaczył dla nas. W konsekwencji jesteśmy narażeni na wielkie, a nawet tragiczne cierpienia. Takim błogosławionym skarbem, którego nam brakuje, jest prawo do posiadania darów Ducha, które zostały z taką jasnością i w takiej pełni przedstawione w Nowym Testamencie.

Zanim jednak przejdziemy dalej, pragnę wyjaśnić, że w tej sprawie nigdy nie zmieniałem zdania. W tym, co tu piszę, wyrażam moje przekonanie, jakie mam od wielu lat. Przedstawiam tu po prostu te wszystkie prawdy, które wyznawałem publicznie, pełniąc przez cały czas czynności duszpasterskie, i które ogłaszałem z pełną świadomością, zawsze gdy byłem przekonany, że moi słuchacze mogą je przyjąć. Postawy wobec darów Ducha, jakie przeważają wśród chrześcijan w ostatnich latach, można podzielić na trzy grupy. Pierwsza: są tacy, którzy tak wyolbrzymiają fakt istnienia darów Ducha, że nic innego już ich nie interesuje.

Druga: są tacy, którzy odrzucają możliwość, żeby dary Ducha były przeznaczone dla wierzących w naszym okresie historycznym. Ostatnio pojawiła się jeszcze i trzecia grupa, tak nieliczna, że aż trudna przez to do pełnej klasyfikacji. Są to ludzie pragnący poznać prawdę o darach Ducha i doświadczyć wszystkiego, co Bóg przeznaczył dla nich w ramach zdrowej nauki Nowego Testamentu. Dla nich właśnie zostały napisane te słowa.

fragment z książki – „Klucz do głębszego życia”

czwartek, 14 marca 2013

Słuchanie bez posłuszeństwa

Istnieje jednomyślne świadectwo największych chrześcijan, że im bliżej doszli do Boga, tym wyraźniejsza, mieli świadomość grzechu i własnej niegodności. Najczystsze dusze nigdy nie wiedziały, jak bardzo są czyste, a najwięksi święci nigdy nie domyślali się, że są wielcy. Samą myśl o tym, że są dobrzy lub wielcy, odrzuciliby jako diabelskie pokuszenie.

Byli oni tak pochłonięci wpatrywaniem się w oblicze Boga, że rzadko poświęcali choć chwilę na przyglądanie się sobie. Z punktu widzenia świadomości duchowej zawsze trwali w sprzeczności: z jednej strony wiedzieli, że zostali oczyszczeni przez krew Baranka, a z drugiej strony wciąż czuli, że zasłużyli jedynie na śmierć i piekło, jako sprawiedliwą zapłatę. Uczucie to silnie przebija z listów Pawia, można je także znaleźć w prawie wszystkich nabożnych księgach i pieśniach.

Jakość chrześcijaństwa musi się zasadniczo zmienić, jeśli obecne, niezwykle zainteresowanie religią nie ma pozostawić Kościoła w gorszym stanie, niż był, zanim pojawiło się to zjawisko. Wierzę, że jeśli zaczniemy słuchać, usłyszymy Pana mówiącego do nas tak, jak kiedyś przemówił do Jozuego: „teraz więc wstań, przepraw się przez ten oto Jordan, ty i cały ten lud, do ziemi którą Ja daję Izraelitom”. (Joz. 1, 2)

Albo też usłyszymy autora Listu do Hebrajczyków mówiącego: „Dlatego pominąwszy podstawowe nauki o Chrystusie, przenieśmy się do tego, co doskonałe...”. (Hebr. 6,1). Z pewnością zaś usłyszymy Pawła napominającego nas: „napełniajcie się Duchem”(Ef. 5,18).

Jeśli jesteśmy wystarczająco czujni, by usłyszeć głos Boga, nie powinniśmy zadowalać się jedynie „wierzeniem” w to, co słyszymy. Czy można jedynie wierzyć w słuszność nakazów? Nakazy są po to, aby je wypełniać, i dopóki tego nie czynimy, dopóty właściwie nic nie uczyniliśmy. Natomiast usłyszeć je i nie okazać posłuszeństwa, szczególnie w świetle bliskiego powrotu Chrystusa i nadejścia Sądu, jest czymś nieskończenie gorszym niż nie usłyszeć ich w ogóle.

Fragment z książki – „Klucz do głębszego życia”

poniedziałek, 11 marca 2013

Nowa tęsknota

W dzisiejszych czasach, w sercach rosnącej liczby biblijnie wierzących chrześcijan narasta nowa tęsknota za nadzwyczajnym przeżyciem duchowym. A jeszcze więcej jest takich, którzy lękają, się tego i którzy wysuwają zastrzeżenia wskazujące na niezrozumienie prawd lub oczywistą niewiarę. Wśród przyczyn wpływających na owo niezrozumienie wymieniają oni neurotyczność, psychozy, wyznawców pseudochrześcijańskich kultów i nieposkromionych fanatyków, podciągając ich pod wspólny mianownik, jako zwolenników „głębszego życia”.

Chociaż, rzecz jasna, jest to zupełnie niedorzeczne, sam fakt istnienia takiego pomieszania pojęć zmusza tych, którzy zalecają życie w pełni Ducha, do określenia swych pojęć i wyjaśnienia stanowiska. A więc o co nam chodzi i co zalecamy? Jeżeli chodzi o mnie, jestem głęboko przeświadczony o tym, że nauczam jedynie Chrystusa, i to Ukrzyżowanego. Abym mógł przyjąć jakąś naukę lub nawet jakiś kierunek, muszę być przekonany, że jest to nauka biblijna, a także apostolska z ducha i charakteru. Musi ona także być w pełnej zgodzie z tym, co najlepsze w historii i tradycji Kościoła, co wyrażało się najdoskonalszymi uczynkami poświęcenia, najwspanialszymi i najbardziej promiennymi hymnami i najwznioślejszymi przeżyciami, jakie przejawiały sic w biografiach chrześcijan.

Musi ona mieścić się we wzorcu prawdy, jaki przekazały nam takie święte dusze, jak na przykład Bernard z Clairvaux, Jan od Krzyża, Molinos, Mikołaj z Kuzy, John Fletcher, Dawid Brainerd, Reginald Heber, Evan Roberts, generał Booth i wiele innych dusz, które choć mniej uhonorowane i jeszcze mniej znane. stworzyły to, co dr Paul S. Rees (w innym, co prawda, kontekście) nazywa ,.ziarnem przetrwania”. Termin ten jest trafny, ponieważ to właśnie tacy wyjątkowi chrześcijanie uratowali chrześcijaństwo od popadnięcia pod całkowity wpływ duchowej miernoty, którą należało przezwyciężyć.

Kiedy mówimy o głębszym życiu . nie chodzi nam w istocie rzeczy o nic głębszego niż po prostu o wiarę Nowego Testamentu. Chodzi raczej o nakłonienie wierzących, aby sięgnęli do głębi Ewangelii, poszukując tych bogactw, które ona z pewnością zawiera, a których z pewnością nam brakuje. „Głębsze życie” jest głębsze tylko dlatego, że życie przeciętnego chrześcijanina jest tragicznie płytkie. Głoszący dzisiaj zasady „głębszego życia” ustępują każdemu z chrześcijan, którzy otaczali Pawła lub Piotra w okresie wczesnego chrześcijaństwa. Nie osiągnęli oni jeszcze, być może, zbyt dużego postępu, jednak ich twarze są już zwrócone ku światłości i przywołują nas. Przykro jest patrzeć. jakich to używamy zabiegów, aby usprawiedliwić naszą niechęć do zwracania uwagi na ich wołanie, na ich wezwanie, aby przez osobiste, duchowe doświadczenia wejść w posiadanie tych wielkich przywilejów danych nam w Jezusie Chrystusie, aby starać się rozsmakować we wspaniałych owocach wewnętrznego uwielbienia tak w duchu, jak i w prawdzie. Aby osiągnąć ten ideał, musimy, jeśli to konieczne, posunąć się dalej niż nasi zadowoleni bracia i sami ponieść konsekwencje wszelkiego rodzaju nacisków, mogących z powyższych powodów powstać.

(…) Czy ktoś, kto jest prawdziwie zrodzony z Ducha, o ile nie ma uprzedzeń pochodzących ze złego nauczania, może opierać się takiemu doskonałemu oczyszczeniu serca, które by umożliwiło mu doskonale miłować Boga i godnie Go uwielbiać? Właśnie w tym sensie mówimy o potrzebie doświadczenia „głębszego życia”. Chodzi nam tylko o to, aby to doświadczenie przeniknęło serce, a nie było jedynie akceptacją umysłu. Nikefor, ojciec Kościoła Wschodniego, w małej rozprawce o życiu w pełni Ducha, rozpoczyna od wezwania, które brzmi dla nas dziwnie dlatego tylko, że od dawna jesteśmy przyzwyczajeni naśladować Jezusa z daleka i żyjemy wśród ludzi, którzy również naśladują Go z daleka.

„Ty, który pragniesz zdobyć cudowną, boską jasność naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, który pragniesz odczuć Boży ogień w swoim sercu, który dążysz do doznania i praktycznego odczucia pojednania z Bogiem, który w celu odkrycia i wzięcia w posiadanie skarbu zakopanego wgłębi twego serca odrzucasz wszystko, co światowe, który pragniesz, by właśnie teraz płomień twej duszy zajaśniał, i dla tego celu wyrzekasz się całego świata, który chcesz przez świadome przeżycie poznać i przyjąć Królestwo Niebieskie przebywające w tobie, pójdź, a ja udzielę ci nauki wiecznego, niebiańskiego żywota,..”

Takie cytaty z łatwością można by mnożyć i wypełnić nimi pół tuzina tomów. W żadnej generacji nie obumarła całkowicie tego rodzaju tęsknota do Boga. Zawsze są tacy, którzy gardzą marnymi ścieżkami i z uporem starają się kroczyć stromą drogą duchowej doskonałości. A jednak, co jest dosyć dziwne, słowo „doskonałość” nigdy nie oznaczało dla nich duchowego punktu końcowego, ani też takiego stanu czystości ducha, który czyniłby czujność i modlitwę niepotrzebną. Jest dokładnie na odwrót.

Fragment z książki "Klucz do głębszego życia"

piątek, 8 marca 2013

Gdyby Paweł mógł dzisiaj wygłaszać kazania

„…wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa… Żeby poznać Go i doznać mocy zmartwychwstania jego, i uczestniczyć w cierpieniach jego, stając się podobnym do niego w jego śmierci.” Flp 3:8,10

Słowami: „Żebym Go poznał” odpowiadał Paweł na palące żądania ciała i zdążał ku doskonałości. Wszystko, co było mu zyskiem, uznawał za szkodę wobec doniosłości, jaką jest poznanie Pana, Jezusa Chrystusa. A jeśli poznać Go lepiej, znaczyło cierpienie lub nawet śmierć, niczym to było dla Pawła. Upodobnienie się do Chrystusa było dla niego warte każdej ceny. Łaknął Boga tak, jak spragniony jeleń wody ze strumienia, a jego uczucia nie miały nic wspólnego z chłodnym wyrachowaniem.

Być może, mnóstwo przyziemnych ostrzeżeń i wymówek starało się powstrzymać Pawła. Wszystkie je dobrze znamy. Na przykład: „Uważaj na swoje zdrowie” - ostrzega rozważny przyjaciel. „Narażasz się na niebezpieczeństwo utraty psychicznej równowagi” - mówi inny. „Zyskasz reputację ekstremisty” - nawołuje trzeci, a trzeźwy nauczyciel Biblii, pełen teologii zamiast pragnienia, śpieszy z zapewnieniem, że nie ma już czego poszukiwać. „Jesteś przyjęty w Umiłowanym - mówi i ubłogosławiony wszystkimi duchowymi błogosławieństwami niebios w Chrystusie. Czegóż więcej pragniesz? Musisz tylko wierzyć i czekać na dzień Jego triumfu”.

Tak samo byłby napominany Paweł, gdyby żył dziś wśród nas. Bo w takim też sensie wzniosłe dążenia świętych są odrzucane i tłamszone, gdy podejmują wysiłki, aby doświadczyć coraz bliższej społeczności z Bogiem. Ale znając Pawła, można z całą pewnością stwierdzić, że zignorowałby te „dobre” rady i dążył do celu - po wielką nagrodę powołania Bożego w Chrystusie Jezusie. I my dobrze uczynimy, jeżeli staniemy się jego naśladowcami.

Gdy apostoł woła: „Żebym Go poznał”, używa słowa „poznać” nie w znaczeniu intelektualnym, lecz praktycznym. Takiego znaczenia musimy szukać w sercach a nie w umysłach. Wiedza teologiczna jest wiedzą o Bogu. Jest niezbędna, lecz niewystarczająca. Znajduje się w takim stosunku do potrzeb duchowych człowieka, jak studnia do potrzeb wędrowca. Nie do dołu otoczonego kamiennymi kręgami tęskni spragniony wędrowiec, lecz do orzeźwiającej, chłodnej wody, która z niego bije. To nie intelektualna wiedza o Bogu gasi odwieczne pragnienia ludzkich serc, lecz Osoba Boga i Jego Obecność. Tego dowiadujemy się z doktryny chrześcijańskiej. Chodzi jednak o coś więcej niż o doktrynę. Chrześcijańska prawda jest nam dana nie po to, aby zastąpić Boga, lecz nas przywieść do Niego.

fragment z książki „Klucz do głębszego życia”

środa, 6 marca 2013

Czym jest głębsze życie?

Przypuśćmy, że jakaś anielska istota, która od dnia stworzenia doświadczała głębi i wspaniałości przebywania w Bożej obecności, pojawiłaby się na ziemi i przez pewien czas żyła między nami, chrześcijanami. Czy nie sadzicie, że byłaby zaszokowana tym, co by ujrzała?

Zastanawiałoby ją, na przykład, jak możemy być zadowoleni z naszych ubogich, byle jakich przeżyć duchowych. Mamy przecież posłanie Boże, nie tylko zapraszające nas do udziału w świętej społeczności z Nim, lecz także dające nam dokładne wskazówki, jak to osiągnąć. Tej istocie, doznającej szczęścia z bliskiego związku z Bogiem, trudno byłoby zrozumieć niedbałego, łatwego do zaspokojenia byle czym, ducha charakteryzującego większość dzisiejszego chrześcijaństwa.

A gdyby nasza hipotetyczna istota znała takie żarliwe dusze, jak Mojżesz, Dawid, Izajasz, Paweł, Jan, Szczepan, Augustyn, Rolle, Rutherford (Samuel), Newton, Brainerd czy Faber, mogłaby logicznie wywnioskować, że chrześcijaństwo XX wieku źle zrozumiało niektóre istotne zasady wiary i zatrzymało się w miejscu z braku prawdziwego poznania Boga.

A gdyby tak zasiadła na zwykłej sesji jakiejś konferencji biblijnej i usłyszała to wszystko, co z ekstrawagancją przypisujemy sobie jako wierzący w Chrystusa, a następnie porównała to z naszymi rzeczywistymi duchowymi przeżyciami? Wtedy, z pewnością, odkryłaby wielką sprzeczność pomiędzy tym, za kogo się uważamy, a tym, kim jesteśmy w rzeczywistości. Śmiałe stwierdzenia, że jesteśmy synami Bożymi, że zostaliśmy zmartwychwzbudzeni wraz z Chrystusem i wraz z Nim posadzeni w niebiosach, że mieszka w nas Duch dający życie, że jesteśmy członkami Ciała Chrystusowego i dziećmi nowo narodzonymi, są negowane przez nas samych, przez nasze postawy, nasze zachowanie, a przede wszystkim przez brak w nas ducha uwielbienia.

Gdyby nasz gość z nieba wskazał nam na wielką rozbieżność między naszymi zasadami wiary a naszym życiem, zbyto by go wyjaśnieniem, że jest to zwyczajna różnica między naszym niewzruszonym stanowiskiem w wierze a zmieniającym się stanem. (Obydwa pojęcia stan i stanowisko są elementami teologii protestanckiej. Wyrażają one: stanowisko to co jest prawdą w wierze, w Chrystusie, jako cel; oraz stan - bieżące, ziemskie niedoskonałe życie przyp. tłum.) Wtedy z pewnością przeraziłby się, że będąc istotami stworzonymi na podobieństwo Boże, pozwalamy sobie na uprawianie gry słownej i niepoważne traktowanie własnych dusz. Czyż nie jest znamienne, że ze wszystkich biblijnie wierzących chrześcijan ci, którzy przykładają największą wagę do Pawła, są często najmniej „pawłowi” z ducha? Jest ogromna i istotna różnica pomiędzy przyjęciem wyznania Pawła a życiem jak Paweł. Niektórzy z nas, od lat obserwujący z sympatią scenę chrześcijaństwa, czują się zmuszeni do sparafrazowania słów umierającej królowej i pragną zapłakać: „O Pawle, Pawle, ileż zła popełniono w twoim imieniu”. Dziesiątki tysięcy wiernych, którzy szczycą się rozumieniem Listu do Rzymian i Listu do Efezjan, nie może ukryć ostrej duchowej różnicy, jaka istnieje pomiędzy ich sercami a sercem Pawła.

Tę różnicę można określić tak: Paweł szukał, znajdował i szukał dalej. Oni szukają, znajdują i już nie szukają dalej. Po „przyjęciu” Chrystusa starają się zastąpić duchową rzeczywistość teorią, a praktyczne życie doktryną. Prawda stała się dla nich zasłoną zakrywającą twarz Boga, podczas gdy dla Pawła była drzwiami wiodącymi do bezpośredniej Jego Obecności. Duch Pawła był duchem zamiłowanego odkrywcy. Poszukiwał najwartościowszego „duchowego złota”, osobistego poznania Boga. Dzisiaj wielu ludzi popiera doktryny Pawła, nie zamierzają jednak naśladować go w jego namiętnej tęsknocie za Bożą rzeczywistością. Można o nich powiedzieć tylko tyle, że są „Pawłowi” jedynie w sensie formalnym.

fragment z książki „Klucz do głębszego życia”

poniedziałek, 4 marca 2013

Kiedy modlitwa jest fałszywa?

Modlitwa może być czasem nie tylko bezskuteczna, lecz również fałszywa. Oto przykład: Izrael został pokonany pod Aj i...., „Wtedy Jozue rozdań swoje szaty i padł twarzą na ziemię przed Arką Pańską [i leżał tak] aż do wieczora, on i starsi Izraela. I posypali prochem swe głowy” (Joz 7,6). Według naszej współczesnej idei ożywienia było to postępowanie ze wszech miar właściwe i gdyby było kontynuowane wystarczająco długo, z pewnością przekonałoby Boga i przyniosło błogosławieństwo. Ale „....rzekł Pan do Jozuego: Wstań! Dlaczego tak leżysz twarzą do ziemi? Izrael zgrzeszył: złamali przymierze, jakież nimi zawarłem... Powstań, oczyść lud i rozkaż mu: Oczyśćcie się na jutro, bo tak mówi Pan, Bóg Izraela: Rzeczy obłożone klątwą są wśród ciebie, Izraelu; przeto nie ostoicie się wobec wrogów swoich, jeśli nie usuniecie spośród siebie rzeczy obłożonych klątwą” (Joz 7, 10-11 i 13).

Odnowa jest konieczna w samym Kościele. Błaganie o to, by potok błogosławieństw spłynął na zepsuty i nieposłuszny Kościół, jest stratą czasu i wysiłku. Nowa fala zainteresowania religijnego może co najwyżej powiększyć w kościołach liczbę ludzi nie mających zamiaru uznać władzy Jezusa ani okazać posłuszeństwa Jego nakazom. Bóg nie jest zainteresowany powiększaniem liczby chodzących do kościoła, lecz chodzi Mu o tych, którzy pragną zmienić swe postępowanie i chcą żyć świętym życiem.


Pan wyrzekł kiedyś słowa ustami proroka Izajasza, które powinny rozstrzygnąć tę kwestię raz na zawsze: „Co mi po mnóstwie waszych ofiar – mówi Pan. Syty jestem całopalenia kozłów i łoju tłustych cielców. Krew wołów i baranów, i kozłów mi obrzydła. Gdy przychodzicie, by stanąć przede Mną, kto tego żądał od was, żebyście wydeptywali me dziedzińce? Przestańcie składania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu, szabaty, zwoływanie świętych zebrań (...) Obmyjcie się, czyści bądźcie! Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu! Przestańcie czynić zło. Zaprawiajcie się w dobrem! Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie! (...) Jeżeli będziecie ulegli i posłuszni, dóbr ziemskich będziecie zażywać.” (Iz.1,11-13; 16-17 i19).


Modlitwa o ożywienie będzie wysłuchana wówczas, gdy towarzyszyć jej będzie radykalna zmiana stylu życia. Całonocne, wspólne modlitwy, które nie są poprzedzone prawdziwą pokutą, mogą w rzeczywistości obrażać Boga. „Lepsze jest posłuszeństwo od ofiary...” (1 Sm 15,22). Musimy wrócić do chrześcijaństwa Nowego Testamentu nie tylko w słowach wyznania, lecz także w całym stylu życia. Oddzielenie się od grzeszącego świata, posłuszeństwo, prostota, powaga, samoopanowanie, skromność, niesienie krzyża - to wszystko musi znowu stać się istotną częścią idei pełnego chrześcijaństwa i być realizowane w życiu codziennym. Musimy oczyścić naszą wewnętrzną świątynię z handlarzy i jeszcze raz poddać się całkowicie naszemu zmartwychwstałemu Panu. To dotyczy zarówno autora tej książeczki, jak i każdego, kto wzywa imienia Jezusa. Wtedy dopiero możemy modlić się z ufnością i oczekiwać prawdziwego ożywienia.

 

fragment z książki „Klucz do głębszego życia”

piątek, 1 marca 2013

Bunt przeciw tyranii umysłu

Potem nadszedł bunt. Umysł ludzki może znosić tekstualizm tylko dopóty, dopóki prawdziwie nie zapragnie odnaleźć drogi wyjścia. Tak więc. spokojnie i niemal bez świadomości rodzącego się buntu, masy poddane fundamentalizmowi zaczęły protestować, nie przeciw nauczaniu Biblii, lecz przeciw tyranii umysłowej uczonych w Piśmie. Z determinacją tonących walczyli o dostęp do powietrza, na oślep torowali sobie drogę do większej swobody myśli i do pełnego zaspokojenia, którego domagała się ich natura, a którego odmawiali im ich nauczyciele.

W rezultacie w ostatnim ćwierćwieczu nastąpił religijny upadek nie dający się porównać z niczym innym, jak tylko z tym okresem, kiedy Izrael czcił złotego cielca. O nas, chrześcijanach biblijnych, można słusznie powiedzieć, że „zasiedliśmy, aby jeść i pić, i powstaliśmy, aby się bawić”. Linia dzieląca Kościół od świata prawie zupełnie się zatarła. Grzechy zepsutego świata, z wyjątkiem kilku, bardziej rażących, są obecnie akceptowane i skwapliwie powtarzane przez szokujący wprost procent rzekomo „narodzonych na nowo” chrześcijan. Młodzi chrześcijanie wzorują się na najgorszych ludziach tego świata. Starają się do nich maksymalnie upodobnić. Przywódcy religijni natomiast przyswoili sobie metody speców od reklamy: przechwałki, wabienie i bezwstydna przesada stały się teraz normalnymi sposobami pracy kościelnej. Wytworzył się klimat moralny pochodzący nie z Nowego Testamentu, lecz raczej z Brodway'u lub Hollywoodu. Chrześcijanie przestali być przykładem, sami zaczęli się wzorować, a ich wzorem stał się świat. Święta wiara naszych ojców stała się, w wielu przypadkach, formą widowiska. Zatrważający jest fakt, że wszystko to przeniknęło do mas wierzących z góry, od nauczycieli.


Proces uświęcenia, który rozpoczął się wczasach Nowego Testamentu teraz został skutecznie wyciszony. Radykalne elementy świadectwa i życia, które niegdyś spowodowały nienawiść świata do uczniów Pańskich, zniknęły z dzisiejszego chrześcijaństwa. Chrześcijanie byli kiedyś rewolucjonistami moralnymi a nie politycznymi. Lecz my zatraciliśmy ten rewolucyjny charakter. Nie jest już niebezpiecznie być chrześcijaninem i to nic nie kosztuje. Łaska stała się nie tyle wolna, co tania. Jesteśmy dzisiaj zajęci przekonywaniem całego świata, że można doświadczać wszystkich korzyści płynących z Ewangelii bez wprowadzania niewygodnych zmian do swego dotychczasowego trybu życia. Oferujemy „wszystko to i Niebo na dodatek”.


Taki obraz współczesnego chrześcijaństwa, choć nie zawsze słuszny, jest jednak prawdziwy w przypadku zdecydowanej większości współczesnych chrześcijan. Z tej przyczyny bezowocne są wysiłki dużych grup wierzących, którzy spędzają długie godziny, błagając Boga, by zesłał ożywienie. Jeśli nie jesteśmy gotowi wprowadzić zmiany, to równie dobrze możemy przestać się modlić. Jeżeli modlący się nie mają intencji i wiary, aby zmienić całe swe życie zgodnie ze wzorami Nowego Testamentu, to nie może być mowy o prawdziwym ożywieniu.


z książki „Klucz do głębszego życia”

środa, 27 lutego 2013

Nie zauważa się na ogół, że fundamentalizm, często rozprzestrzeniając się wśród różnych sekt i grup niewyznaniowych, padł ofiarą swoich własnych cnót. Słowo umarło w rękach swych przyjaciół. Oto inspirację słowną, najważniejszą z doktryn, którą zawsze wyznawałem i nadal wyznaję, w wyniku poczynań fundamentalistów dotknęła śmiertelna choroba. Głos proroka został wyciszony, a umysłami wiernych zawładnęli uczeni w Piśmie, pozbawiając ich tym samym wyobraźni religijnej. Nieoficjalna hierarchia decydowała, w co wierzyć mają chrześcijanie. Nie samo Pismo Święte, ale poglądy uczonych w Piśmie stały się wyznaniem wierzących. Chrześcijańskie szkoły i seminaria, instytuty i konferencje biblijne, znani komentatorzy Biblii - wszyscy połączyli się, aby uprawiać kult tekstualizmu. (Tekstualizm - formalne traktowanie i trzymanie się Pisma Świętego bez zwracania uwagi na jego Ducha - przyp. tłum.) Stworzono skrajny system ułatwień uwalniający chrześcijan od pokuty, posłuszeństwa i niesienia krzyża, tak że ze Słowa pozostał tylko sens formalny. Całe partie Nowego Testamentu były odbierane Kościołowi i usuwane według sztywnej zasady „rozbierania Słowa prawdy”.

Wszystko to spowodowało w umysłowości religijnej społeczeństwa wrogość do prawdziwej wiary chrześcijańskiej. Coś w rodzaju zimnej mgły osiadło na fundamentalizmie. Pod nią był nadal żyzny grunt. Było nim, rzecz jasna, chrześcijaństwo Nowego Testamentu, zawierające podstawowe doktryny Biblii, lecz klimat po prostu nie sprzyjał dojrzałym owocom Ducha.

Ogólny nastrój zdecydowanie różnił się od tego, jaki panował w pierwotnym Kościele i w wiekach późniejszych, kiedy to żarliwi wyznawcy Pana cierpieli, śpiewali i wielbili Go. Doktryny były prawidłowe, ale zabrakło w nich życia. Nie pozwolono rozwinąć się zdrowej nauce chrześcijańskiej. To tak jakby papuga zasiadła na swej sztucznej grzędzie i sumiennie powtarzała tylko to, czego ją nauczono. Nad ziemią rzadko dawał się słyszeć głos synogarlicy, a wszystko było przesycone posępnym i smutnym nastrojem. Wiara, potężna i ożywcza doktryna w ustach apostołów, stała się w ustach uczonych w Piśmie zupełnie czymś innym - pozbawiona swej siły. Gdy litera zatriumfowała, Duch wycofał się. Wszechwładnie zapanował tekstualizm. Był to czas, gdy prawdziwa wiara znalazła się w niewoli babilońskiej.

Dla ścisłości należy dodać, że taka była jedynie ogólna sytuacja. Z całą pewnością nawet w tych smutnych czasach byli tacy, którzy choć wiedzeni tylko uczuciem, byli lepszymi teologami, niż ich nauczyciele. To oni dążyli do mocy i pełni, które nie znane były całej reszcie. Było ich jednak niewielu, a przeciwności zbyt silne, by zdołali sami rozpędzić ową mgłę unoszącą się nad ziemią. Błąd tekstualizmu nie jest błędem doktrynalnym. Jest on o wiele bardziej podstępny niż błąd doktrynalny, a zarazem trudniejszy do wykrycia, lecz jego skutki są równie śmiertelne. Błędne były nie przekonania teologiczne, lecz założenia.

Tekstualizm zakładał na przykład, że jeśli dobrze znamy słowo określające jakąś prawdę, to jest to równoznaczne z działaniem tej prawdy w naszym życiu. Jeżeli coś jest w Biblii, to jest i w nas. Jeżeli zgadzamy się z doktryną, znaczy to, że jej doświadczamy. Jeżeli coś było prawdziwe u Pawła, to jest to oczywiście prawdziwe także w nas, ponieważ akceptujemy listy Pawła jako natchnione przez Boga. Na przykład, Biblia mówi, jak możemy zostać zbawieni, tekstualizm natomiast posuwa się dalej i wmawia, że już jesteśmy zbawieni, do czego z natury rzeczy nie jest uprawniony (przejmuje bowiem rolę Ducha Świętego - przyp. tłum.). W takim przypadku indywidualna pewność zbawienia nie byłaby niczym innym jak tylko intelektualną konkluzją wyprowadzoną z doktrynalnych przesłanek, a wynikające z tego osobiste doświadczenie miałoby fragmentaryczny, bo tylko umysłowy charakter.

z książki „Klucz do głębszego życia”

poniedziałek, 25 lutego 2013

Nie ma ożywienia bez odnowy

Wstęp

Jakże wielu ludzi poszukuje dziś głębszych wartości w życiu. Czy ożywienie duchowe, o którym mówi się w wielu kościelnych kręgach, jest odpowiedzią na te poszukiwania czy też swoistą modą? Czy jest to jakaś nowa doktryna, czy dawny, odkurzony tylko program działania?

A. W. Tozer, szeroko znany i uznany autorytet biblijnego nauczania, wskazuje drogę prowadzącą do żywego chrześcijaństwa, które jest czymś więcej niż tylko cotygodniowym odwiedzaniem kościoła, jest czymś wewnętrznym, bardzo osobistym. Jest sposobem życia.

Nie ma ożywienia bez odnowy

Gdziekolwiek spotykają się dzisiaj chrześcijanie, można usłyszeć jedno, stale powtarzane słowo: ożywienie. W kazaniach, pieśniach i modlitwach wciąż przypominamy Panu i sobie nawzajem, że tym, czego najbardziej potrzebujemy, aby rozwiązać wszystkie nasze duchowe problemy, jest takie jak dawniej „wielkie ożywienie”. Prasa religijna także dość zgodnie twierdzi, że ożywienie jest doniosłą potrzebą chwili, i ten, kto byłby w stanie przedstawić rozprawę na ten temat, może być pewny, że znajdzie wielu wydawców gotowych ją opublikować. Wszystkich ogarnął tak silny pęd do ożywienia, iż nikt nie ma dosyć odwagi, aby się temu oprzeć. Religia, tak jak filozofia, polityka lub kobiece stroje, ma swoje mody. Wiemy z historii, że największe religie świata miały okresy wzlotów i upadków, i wzloty te są nazywane przez kronikarzy właśnie ożywieniem.

Na przykład islam przeżywa teraz w wielu krajach ożywienie. Ostatnie raporty z Japonii także donoszą, że po krótkim załamaniu, które nastąpiło po II wojnie światowej, szintoizm zadziwiająco szybko odradza się. W Stanach Zjednoczonych zarówno wyznanie rzymskokatolickie, jak i liberalny protestantyzm rozwijają się w takim tempie, że słowo „ożywienie” jest niemal konieczne, aby oddać istotę tego zjawiska. Dzieje się to jednak bez widocznego wzrostu poziomu moralnego jego wyznawców.

Jeśli jednak popularne chrześcijaństwo będzie przeżywać gwałtowny rozwój bez przeobrażającej siły Ducha Świętego, to wówczas pozostawi przyszłemu pokoleniu Kościół gorszy niż ten, w którym ów rozwój w ogóle nie miał miejsca. Konieczną potrzebą dnia dzisiejszego nie jest proste ożywienie, lecz radykalna odnowa, która sięgnie korzeni naszych moralnych i duchowych dolegliwości, zajmie się raczej przyczynami niż skutkami, bardziej samą chorobą niż jej symptomami.

Jestem głęboko przekonany, że w obecnych warunkach w ogóle nie chcemy ożywienia. Samo „wielkie ożywienie” takiego chrześcijaństwa, jakie znamy dzisiaj w Ameryce, mogłoby okazać się moralną tragedią, upadkiem, którego nie sposób byłoby odrobić nawet w ciągu stulecia.

Nie są to słowa bez pokrycia. W historii tak już bywało. Poprzednie pokolenie protestantów wystąpiło w obronie historycznej wiary chrześcijańskiej. Powstał wówczas potężny ruch zwany fundamentalizmem - jako reakcja na „naukowy krytycyzm” i będący jego wynikiem modernizm. Ruch ten, raczej spontaniczny, nie był ujęty w ramy wielkiej organizacji. Jednakże gdziekolwiek się pojawił, dążył do „zatrzymania wzrastającej fali negacji” w teologii chrześcijańskiej oraz ponownego przedstawienia i obrony podstawowych doktryn chrześcijaństwa Nowego Testamentu.

z książki „Klucz do głębszego życia”

sobota, 23 lutego 2013

O rozważaniu Słowa „dzień i noc”

Wypełnienie Duchem wymaga od nas poddania wszystkiego, przejścia przez wewnętrzną śmierć, wyrwania z serca zgromadzonego w nim od wieków Adamowego śmietniska i otwarcia wszystkich pomieszczeń dla niebiańskiego Gościa. Duch Święty jest żywą Osobą i tak powinien być traktowany. Nigdy nie wolno nam myśleć o Nim jako o ślepej energii czy bezosobowej mocy. Duch słyszy, widzi, czuje, tak jak każda osoba. Duch mówi i słyszy, jak my mówimy i słyszymy. Możemy Mu się podobać lub Go zasmucać, spowodować Jego zamilknięcie - tak jak w przypadku każdej innej osoby. On na pewno odpowie na nasze lękliwe wysiłki poznania Jego Osoby i On sam wyjdzie nam naprzeciw.
 

Musimy pamiętać, że niezależnie od swojej wspaniałości, wypełnienie Duchem, będąc z całą pewnością doświadczeniem przełomowym, jest tylko środkiem służącym czemuś większemu. Tą większą rzeczą jest chodzenie w Duchu Świętym przez wszystkie dni naszego życia, gdy Jego potężna Osoba mieszka w nas, kieruje nami, poucza i wyposaża w moc. Nieustanne chodzenie w Duchu wymaga od nas spełnienia pewnych warunków, jasno wyłożonych w Piśmie Świętym, aby każdy mógł je poznać. Chodzenie w Duchu wymaga od nas między innymi życia Słowem Bożym - które będzie dla nas tak konieczne, jak powietrze. Nie mam tu wcale na myśli wyłącznie studiowania Biblii ani słuchania wykładów o biblijnych doktrynach. Myślę natomiast o rozważaniu Słowa „dzień i noc”. Mamy je kochać i karmić się nim, rozmyślać o nim w każdej godzinie dnia i nocy. Jeżeli sprawy życia wymagają od nas skupionej uwagi, to nawet wtedy, dzięki błogosławionym myślom, możemy nieustannie zachowywać Słowo Prawdy w umyśle.
 

Jeżeli chcemy się podobać zamieszkującemu w nas Duchowi, musimy być całkowicie pochłonięci Chrystusem. Teraźniejsze dzieło Ducha polega na oddawaniu czci Jezusowi, tak więc wszystkie Jego poczynania są ostatecznie podporządkowane temu celowi. Musimy uczynić z naszych myśli czystą świątynię, aby On mógł tam zamieszkać. Duch mieszka w naszych myślach. Splamione myśli są dla Niego tak samo odrażające, jak zabrudzone szaty dla króla. Ponad to wszystko mamy mieć wiarę pełną otuchy i trwać w niej niezależnie od
zmienności naszych stanów emocjonalnych.

 

Zycie wypełnione przez Ducha nie jest luksusowym wydaniem chrześcijaństwa, którym cieszy się niewielka liczba uprzywilejowanych wierzących, stworzonych z delikatniejszej gliny. Jest ono raczej normalnym stanem każdego odkupionego mężczyzny i kobiety żyjących na całym świecie. Gdyż „tajemnica ta, ukryta od wieków i pokoleń, teraz została objawiona Jego świętym, którym Bóg zechciał oznajmić, jak wielkie jest bogactwo chwały tej tajemnicy pośród pogan. Jest nią Chrystus pośród nas - nadzieja chwały”
 

„Boży podbój” z rozdziału – Życie wypełnione Duchem