Mając przed oczyma moje liczne niedoskonałości,
chciałbym myśleć i mówić łaskawie o tych wszystkich, którzy przyozdabiają się w
szlachetne Imię, od którego pochodzi nazywa, którą sobie przypisujemy:
chrześcijanin. Ale jeśli dobrze pojmuję, co krzyż popularnego ewangelikalizmu
nie jest krzyżem Nowego Testamentu. Można by go raczej nazwać nową i lśniącą
ozdobą na piersi pewnego siebie i cielesnego chrześcijaństwa, którego ręce
należą do Abla, ale głos jest głosem Kaina. Stary krzyż zabijał ludzi; nowy
ludzi zabawia. Stary krzyż niweczył wszelką pokładaną w ciele ufność; nowy tę
ufność podsyca. Stary krzyż sprowadzał łzy i krew; nowy przynosi śmiech. Ciało uśmiechając
się w poczuciu pewności głosi krzyż i opiewa go w pieśniach, kłania się przed
nim i wskazuje na niego, starannie stopniując napięcie słów - ale nie chce na
tym krzyżu umrzeć i uparcie odmawia znoszenia jego hańby.
Dobrze wiem, że można przedstawić wiele ważkich
argumentów potwierdzających naukę nowego krzyża. Przecież nowy krzyż ma swoich
nawróconych oraz wielu naśladowców, a jego zwiastowanie to sukces mający
odbicie w wielkich liczbach. Czyż nie powinniśmy się przystosować do
zmieniających się czasów? Czy nie słyszeliśmy motta: „Nowe czasy, nowe drogi”?
Któż będzie dzisiaj zainteresowany jakimś mrocznym mistycyzmem, sprowadzającym na
siebie karę krzyża i sławiącym cnotę unikania rozgłosu oraz pokorę jako
wartości godne praktykowania we współczesnym chrześcijaństwie? Oto właśnie te
argumenty, a jest też wiele innych, może jeszcze bardziej nonszalanckich, które
się wypowiada dla nadania pozoru mądrości pustemu i pozbawionemu znaczenia
krzyżowi popularnego chrześcijaństwa.
Bez wątpienia jest wielu, którzy dostrzegają tragedię
naszych czasów. Dlaczego milczą, skoro ich świadectwo jest tak bardzo
potrzebne? W imieniu Chrystusa ludzie pozbawili krzyż Chrystusa sensu. Ludzie
wykonali złoty krzyż za pomocą dłuta i przed nim zasiedli, jedzą i piją, i
bawią się. W swojej ślepocie uznali dzieło własnych rąk za dzieło Bożej mocy.
Może największą potrzebą naszych czasów jest nadejście proroka, który cisnąłby
kamienne tablice u stóp góry i wezwał Kościół do pokuty albo na sąd.
(…) Możliwe, że jest wielu przytakujących naśladowców,
którzy się wycofają, nie będąc w stanie zaakceptować wszystkich konsekwencji,
jakie niesie ze sobą myśl o krzyżu. Są oni miłośnikami słońca i nie do
zniesienia wydaje się im myśl, aby ciągle mieszkać pośród cienia. Nie życzą
sobie mieszkać ze śmiercią ani żyć nieustannie w atmosferze umierania. Mają
zdrowy instynkt. Kościół przesadził ze scenami na łożach śmierci, cmentarzami i
pogrzebami. To z powodu stęchłego zapachu w kościołach, powolnego i uroczystego
kroku duchownych oraz ściszonego śpiewu chóru wielu ludzi przychodzi tu po to
tylko, aby oddać zmarłym ostatnią posługę. To wszystko zaś wpływa na
kształtowanie myślenia o religii - że należy się jej bać, więc poddajemy się
jej niczym poważnej operacji, której nie możemy uniknąć ze względu na zły stan
zdrowia. Wszystko to nie jest religią krzyża, ale jej rażącą parodią. Cmentarne
chrześcijaństwo, samo będąc bardzo odległe od doktryny krzyża, częściowo jest
odpowiedzialne za pojawienie się w dzisiejszych czasach krzyża nowego i
rozbawionego. Ludzie błagają o życie, a gdy się im powie, że życie przychodzi
przez krzyż, nie są w stanie zrozumieć, jak to jest możliwe, gdyż nauczyli się
kojarzyć krzyż z tablicami pamiątkowymi, z półmrokiem naw i bluszczem. Dlatego
odrzucają prawdziwe przesłanie krzyża, a wraz nim pozbawiają się jedynej
nadziei życia danej synom ludzkim.
(…) Życie, które idzie na krzyż i tam samo siebie
uśmierca, by powstać z Chrystusem, jest bogactwem niebiańskim i nieśmiertelnym.
Śmierć już nie ma nad nim mocy. Kto nie chce przynieść swego życia do krzyża,
podobny jest do człowieka, który chce oszukać śmierć. Ostatecznie utraci je
pomimo wszystkich swoich zmagań ze śmiercią. Człowiek, który bierze swój krzyż
i naśladuje Chrystusa, wkrótce zauważy, że idzie w kierunku przeciwnym do
grobu. Śmierć jest już za nim, przed nim zaś radosne i ciągle rozkwitające
życie. Dni takiego człowieka nie będzie charakteryzował kościelny mrok,
cmentarz, pusty ton, czarne szaty, które są tylko całunem spowijającym martwy
Kościół. Jego dni będą „radością niewymowną i pełną chwały”.
Prawdziwa wiara to coś więcej niż tylko obojętne
przytakiwanie. Prawdziwa wiara to miłosierne zaniesienie na krzyż przeklętego
życia Adama. A to znaczy, że uznajemy wydany przez Boga wyrok skazujący naszą
cielesność i dajemy Bogu prawo do zakończenia na krzyżu jej istnienia. Sami
uważamy się za ukrzyżowanych z Chrystusem i za powstałych do nowego życia. Tam,
gdzie istnieje taka wiara, Bóg zawsze będzie z nią współdziałał. Wtedy to
rozpoczyna się niebiański podbój naszego życia, będący dziełem Boga biorącego w
posiadanie naszą naturę przez gwałtowne, lecz pełne miłości wtargnięcie. Gdy
już pokona nasz opór, wówczas przewiązuje nas sznurami miłości i pociąga ku
Sobie. Wtedy my, „omdlali z widoku Jego piękna”, leżymy pokonani i dziękujemy
mu ciągle na nowo za ten błogosławiony podbój. Wtedy odbudowane zostaje nasze
zdrowie moralne, a my wznosimy oczy w górę błogosławiąc Boga Najwyższego. Potem
zaś idziemy dalej, aby pokonać to, przez co zostaliśmy wcześniej pokonani.
„Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że
zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom.
Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie.”
Boży podbój -
Zwycięstwo przez klęskę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz