sobota, 11 marca 2023

Niebezpieczeństwa filmu religijnego

Bóg dał Mojżeszowi szczegółowy projekt Przybytku. Aby Mojżesz nie wpadł na pomysł, by ulepszyć pierwotny plan, Bóg ostrzegł go uroczyście: "Bacz, abyś uczynił to według wzoru, który ci ukazano na górze". To Bóg, a nie Mojżesz, był architektem. Decydowanie o planie było przywilejem Bożym. Nikt nie ośmielił się zmienić go choćby o włos.

Kościół Nowego Testamentu również jest zbudowany według wzoru. Nie tylko doktryny, ale i metody są dane przez Boga. Doktryny są wyraźnie podane w wielu słowach. Niektóre metody stosowane przez wczesny kościół Nowego Testamentu były dane przez bezpośrednie polecenie; inne były stosowane za specjalną aprobatą Bożą. Oczywiście po tym, jak zostały przedstawione apostołom przez Ducha Świętego. W momencie kiedy kanon Nowego Testamentu został zamknięty, plan dla tego wieku był już kompletny. Od tego czasu Bóg nic nie dodał.

Od objawionego przez Boga planu odchodzimy na własne ryzyko. Każde odstępstwo ma dwie konsekwencje: bezpośrednią i daleką. Bezpośrednie dotykają jednostki i jej bliskich; odległe rozciągają się na przyszłość, na nieznane czasy i mogą się rozszerzyć tak daleko, że wpłyną negatywnie na cały Kościół Boży na ziemi.

Pokusa wprowadzenia "nowych" rzeczy do dzieła Bożego była zawsze zbyt silna, by niektórzy mogli się jej oprzeć. Kościół poniósł niewyobrażalne szkody z rąk osób o dobrych intencjach, lecz błędnie myślących, które uważały, że wiedzą więcej o prowadzeniu dzieła Bożego niż Chrystus i Jego apostołowie. Solidny pociąg wagonów skrzyniowych nie wystarczyłby do wywiezienia religijnych śmieci, które zostały wprowadzone do służby Kościoła z nadzieją ulepszenia pierwotnego wzoru. Te rzeczy były, jedna po drugiej przeszkodami w postępie Prawdy i tak zmieniły zaplanowaną przez Boga strukturę, że apostołowie, gdyby powrócili na ziemię dzisiaj, z trudem rozpoznaliby zniekształconą rzecz, która z tego wynikła.

Nasz Pan będąc na ziemi oczyścił świątynię, a okresowe oczyszczenia były konieczne w Kościele Bożym przez wszystkie wieki. W każdym pokoleniu z pewnością znajdzie się ambitny amator, który wymyśli jakiś błyszczący gadżet i będzie nakłaniał kapłanów do wprowadzenia go w Zborach. To, że Pismo Święte nie uzasadnia jego istnienia, w ogóle mu nie przeszkadza. Tak czy inaczej jest on wprowadzany i prezentowany pod nazwą ortodoksji. Wkrótce w umysłach chrześcijan jest utożsamiany ze wszystkim, co dobre i święte. Następnie, oczywiście, atakowanie gadżetu jest atakowaniem samej Prawdy. Jest to stara, znana technika, tak często i tak długo praktykowana przez wyznawców błędu, że dziwię się, jak dzieci Boże mogą dać się nią porwać.

My, wyznawcy wiary ewangelicznej, znajdujemy się w dość niezręcznej sytuacji, w której krytykujemy rzymski katolicyzm za jego masę niebiblijnych dodatków, a jednocześnie tolerujemy w naszych własnych kościołach świat religijnej fraszki, tak złej jak woda święcona czy podniesiona hostia. Herezja metody może być równie zabójcza jak herezja przesłania. Protestantyzm starej linii już dawno temu został uśmiercony przez poza piśmienne bzdury. Jeżeli my z kościołów ewangelicznych nie obudzimy się wkrótce, to z pewnością zginiemy w ten sam sposób.

W ciągu ostatnich kilku lat została wynaleziona nowa metoda przekazywania duchowej wiedzy; albo, mówiąc dokładniej, nie jest ona wcale nowa, ale jest adaptacją gadżetu sprzed kilku lat, który przez swoje pochodzenie i tło należy nie do Kościoła, ale do świata. Niektórzy w Kościele zarzucili na niego swój płaszcz, "pobłogosławili go " i teraz próbują pokazać, że jest to dar Boży dla naszych czasów. Jednak, bez względu na to, jak wymowne jest to przesłanie, jest to jednak nieautoryzowany dodatek i nigdy nie był częścią wzoru pokazanego nam na górze.

Odnoszę się oczywiście do filmu religijnego.

Na film jako taki nie mam żadnej irracjonalnej alergii. Jest to wynalazek jedynie mechaniczny i jest w swej istocie amoralny, czyli nie jest ani dobry, ani zły, lecz neutralny. Z jakimkolwiek obiektem fizycznym lub jakąkolwiek istotą pozbawioną możliwości wyboru nie może być inaczej. To, czy taki przedmiot jest użyteczny czy szkodliwy, zależy całkowicie od tego, kto go używa i do czego go używa. Żadna cecha moralna nie jest przypisana tam, gdzie nie ma wolnego wyboru. Grzech i sprawiedliwość leżą w woli. Obraz filmowy należy do tej samej klasy co samochód, maszyna do pisania lub radio: jest to potężne narzędzie do czynienia dobra lub zła, w zależności od tego, jak jest stosowane.

Do nauczania faktów z nauk fizycznych film był użyteczny. Szkoły publiczne używają go z powodzeniem do uczenia dzieci nawyków zdrowotnych. Armia wykorzystała go do przyspieszenia nauki podczas wojny. To, że był on naprawdę użyteczny w swojej ograniczonej dziedzinie, jest tutaj swobodnie uznawane.

Przeciwko temu jest fakt, że film w złych rękach był źródłem moralnego zepsucia dla milionów. Nikt, kto ceni swoją reputację odpowiedzialnego dorosłego, nie zaprzeczy, że film erotyczny i film kryminalny wyrządziły nieopisaną szkodę życiu niezliczonych młodych ludzi w naszym pokoleniu. Szkoda leży nie w samym narzędziu, ale w złej woli tych, którzy używają go do swoich samolubnych celów.

Obrazy te powstają przez odgrywanie przed kamerą religijnej historii. Weźmy na przykład słynną i piękną historię o synu marnotrawnym. Można by z niej zrobić film, traktując narrację jako scenariusz. Ustawiono by scenografię, aktorzy wcieliliby się w role ojca, syna marnotrawnego, starszego brata itd. Byłaby fabuła, sekwencja i dramatyczne zakończenie, jak w zwykłym filmie łzawiącym, wyświetlanym w kinie na głównej ulicy w każdym z tysiąca amerykańskich miast. Historia ta byłaby odgrywana, fotografowana, nagrywana na szpule i wysyłana po całym kraju, aby pokazać ją szerokiej publiczności.

Nabożeństwo", na którym pokazywany byłby taki film, mogłoby wyglądać jak każde inne, aż do momentu, gdy nadszedłby czas na poselstwo ze Słowa Bożego. Wtedy światła zostaną zgaszone, a obraz włączony. „Poselstwo" składałoby się z tego filmu. To, co następuje po obrazie, zależy oczywiście od okoliczności, ale często śpiewana jest pieśń zachęcająca do powrotu do Boga dla błądzących grzeszników.

Co w tym wszystkim jest złego? Dlaczego ktokolwiek miałby się temu sprzeciwiać lub robić wszystko, by nie dopuścić do wykorzystania tego w domu Bożym? Oto moja odpowiedź:



niedziela, 14 października 2018

Wielkie bożyszcze - rozrywka

Pewien niemiecki filozof powiedział przed wielu laty coś w tym sensie, że im więcej ma człowiek w swoim własnym sercu, tym mniej będzie potrzebował z zewnątrz. Nadmierna potrzeba dostaw z zewnątrz jest dowodem bankructwa wewnętrznego człowieka.

Jeśli jest to prawda (a ja wierzę, że tak), to obecna gonitwa za wszelkimi formami rozrywki świadczy o tym, że wewnętrzne życie współczesnego człowieka znajduje się w poważnym upadku. Przeciętny człowiek nie ma centralnego ośrodka stabilności moralnej ani źródła w swojej piersi, ani też wewnętrznej siły, która byłaby zdolna podnosić go ponad potrzebę coraz to nowych zastrzyków psychologicznych, dających mu otuchę do dalszego życia. Stał się on pasożytem świata, czerpiącym swoje życie z otoczenia, niezdolnym przeżyć ani jednego dnia bez stymulacji, jaką daje mu społeczeństwo.

Schleiermacher utrzymywał, że u podłoża wszelkiego kultu religijnego leży uczucie uzależnienia i że jakkolwiek wysoko wzbiłoby się życie duchowe, ono zawsze musi rozpocząć się od głębokiej świadomości wielkiej potrzeby, którą jedynie Bóg może zaspokoić. Jeśli ta świadomość potrzeby i uczucie uzależnienia jest korzeniem naturalnej religii, to nietrudno zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi tak gorliwie czci to wielkie bóstwo rozrywki. Są bowiem miliony, które nie potrafią żyć bez doznawania najróżniejszych przyjemności. Życie bez jakiejś formy rozrywki jest dla nich po prostu nie do zniesienia. Wyglądają błogiej ulgi, dostarczanej im przez zawodowych zabawiaczy i inne formy narkotyków psychologicznych, tak jak narkoman oczekuje na swój codzienny zastrzyk heroiny. Bez tego nie mogą zdobyć się na odwagę egzystencji.

Nikt mający normalne ludzkie uczucia, nie będzie sprzeciwiał się prostym przyjemnościom życia ani takim nieszkodliwym formom rozrywki, które mogą być pomocne dla odprężenia nerwów czy odświeżenia umysłu, wyczerpanego wytężoną pracą. Takie rzeczy, użyte z rozwagą, mogą okazać się pożyteczne. To jest jedna sprawa. Ale powszechne oddanie się przyjemnościom jako głównemu zajęciu, dla którego i dzięki któremu ludzie żyją, to zdecydowanie coś zupełnie innego.

Nadużycie niewinnej rzeczy stanowi istotę grzechu. Przerost elementu przyjemności w życiu ludzkim do takich fantastycznych rozmiarów jest czymś złowieszczym, zagrożeniem dla dusz współczesnych ludzi. Rozwinęło się to w hałaśliwy przemysł rozrywkowy, kosztujący wiele milionów dolarów, posiadający większą władzę nad umysłami ludzkimi i większy wpływ na charaktery ludzkie, niż jakikolwiek inny czynnik wychowawczy. A szczególnie groźne jest to, że władza ta jest prawie wyłącznie zła, niszcząca życie wewnętrzne, odrzucająca myśli o wieczności, które wypełniałyby dusze ludzkie, gdyby tylko zechcieli dać im u siebie miejsce. I wszystko to urosło do rozmiarów istnej religii, która utrzymuje swoich wyznawców w stanie dziwnej fascynacji, i to religii, przeciwko której mówić okazuje się być rzeczą niebezpieczną.

Przez całe wieki Kościół stał mocno przeciwko wszelkim formom świeckich rozrywek, uznając je za to, czym one są: środkami marnotrawienia czasu, ucieczką przed niepokojącym głosem sumienia, sposobem odwracania uwagi od odpowiedzialności moralnej. Z tego powodu był on mocno atakowany przez synów tego świata. Ale ostatnio znudziło mu się znoszenie tych ataków i zaniechał walki. Wydaje się, jak gdyby doszedł on do przekonania, że skoro nie może zwyciężyć to wielkie bożyszcze rozrywki, lepiej będzie połączyć z nim swoje siły i skorzystać, na ile się da, z jego potęgi.

Na skutek tego jesteśmy dzisiaj świadkami zdumiewającego spektaklu, kiedy miliony dolarów wydawane są na pospolity cel dostarczania ziemskich rozrywek tak zwanym synom nieba. Na wielu miejscach rozrywki religijne wypierają poważne sprawy związane z Bogiem. Wiele kościołów w naszych czasach zamieniło się w niewiele więcej niż nędzne teatrzyki, gdzie niskiej klasy "wykonawcy" prezentują swoje tandetne sztuczki z pełną akceptacją przywódców ewangelicznych, którzy nawet potrafią zacytować święty tekst w obronie swoich przestępczych poczynań. A przy tym prawie nikt nie odważy się podnieść przeciw temu swojego głosu.

To wielkie bóstwo rozrywki zabawia swoich wielbicieli przeważnie opowiadaniem historyjek. Umiłowanie opowiastek, które jest charakterystyczne dla wieku dziecięcego, mocno zakorzeniło się w umysłach niedorozwiniętych świętych naszych dni. Tak mocno, że niemało przedsiębiorczych osób urządziło sobie wygodne życie, snując bajdurki i podając je w najróżniejszym przybraniu zborownikom. To, co jest naturalne, a nawet piękne u dziecka, może być wstrząsające, jeśli utrzymuje się aż do wieku dojrzałości, tym bardziej, gdy dzieje się to w miejscu świętym i próbuje uchodzić za prawdziwą pobożność.

Czy to nie jest dziwne i zdumiewające, że w cieniu groźby zniszczenia atomowego, wiszącej nad światem, i w obliczu rychłego przyjścia Chrystusa ci, którzy podają się za naśladowców Pana, oddają się zapamiętale religijnym zabawom? Czyż w tym czasie, kiedy tak rozpaczliwie potrzeba dojrzałych świętych, liczne rzesze wierzących mają powracać do duchowego dzieciństwa i krzykiem domagać się zabawek religijnych?


"Wspomnij, Panie, na to, co się z nami stało! Spójrz i przypatrz się naszej zniewadze... Spadła korona z naszej głowy, biada nam, bo zgrzeszyliśmy! Dlatego chore jest nasze serce, dlatego zaćmione są nasze oczy." (Treny Jer. 5, 1. 16. 17) Amen, amen


A.W. Tozer
"The Great God Entertainmen."

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Przebudzenie zamiast rutyny - Rozdział IV


A.W. TOZER

"Przebudzenie zamiast rutyny
Zwycięstwo nad duchową stagnacją" Rozdział 4


Kościół, który popadł w rutynę

A chcę, bracia, abyście dobrze wiedzieli, że ojcowie nasi wszyscy byli pod obłokiem i wszyscy przez morze przeszli. I wszyscy w Mojżesza ochrzczeni zostali w obłoku i w morzu,i wszyscy ten sam pokarm duchowy jedli,i wszyscy ten sam napój duchowy pili; pili bowiem z duchowej skały, która im towarzyszyła, a skałą był Chrystus. Lecz większości z nich nie upodobał sobie Bóg; ciała ich bowiem zasłały pustynię. A to stało się dla nas wzorem, ostrzegającym nas, abyśmy złych rzeczy nie pożądali, jak tamci pożądali. Nie bądźcie też bałwochwalcami, jak niektórzy z nich; jak napisano: Usiadł lud, aby jeść i pić, i wstali, aby się bawić. Nie oddawajmy się też wszeteczeństwu, jak niektórzy z nich oddawali się wszeteczeństwu, i padło ich jednego dnia dwadzieścia trzy tysiące, ani nie kuśmy Pana, jak niektórzy z nich kusili i od wężów poginęli, ani nie szemrajcie, jak niektórzy z nich szemrali, i poginęli z ręki Niszczyciela. A to wszystko na tamtych przyszło dla przykładu i jest napisane ku przestrodze dla nas, którzy znaleźliśmy się u kresu wieków. A tak, kto mniema, że stoi, niech baczy, aby nie upadł. (1 Kor 10,1-12)

Pan, nasz Bóg, przemówił do nas na Horebie: Już dosyć waszego pobytu na tej górze. Wyruszcie więc i idźcie w stronę gór Amorejczyków i do wszystkich ich sąsiadów w Araba, na pogórzu i na nizinie, w Negebie i na wybrzeżu morza, do ziemi Kananejczyków i Libanu, aż do wielkiej rzeki, rzeki Eufratu. Oto przekazałem wam tę ziemię, która jest przed wami. Wejdźcie do niej i weźcie w posiadanie tę ziemię, którą Pan przysiągł dać waszym ojcom, Abrahamowi, Izaakowi, i Jakubowi oraz ich potomstwu po nich.(5 M. 1,6-8)

Kościoły popadają w rutynę tylko dlatego, że pojedyncze osoby popadają w rutynę. Niemożliwym jest, by Kościół uczynił coś, czego nie są w stanie uczynić będący w  nim ludzie. Jako Kościół nie poczynimy żadnego postępu jeśli nie poczynią go konkretne osoby. I odwrotnie jako Kościół nie zaczniemy się cofać, chyba że zaczną się cofać pojedynczy chrześcijanie.

Pomyślcie o ludziach, którzy popadli w rutynę. Nagle zaczynają odkrywać pewne prawdy o sobie samych. Zauważą, że się starzeją , lecz jednocześnie nie stają się bardziej święci. Czas jest ich wrogiem a nie sprzymierzeńcem. Czas, na który spoglądali z ufnością zdradza ich, a mówili sobie: „Upływ czasu mi pomoże. Znam wielu dobrych, starych już chrześcijan, więc kiedy ja zacznę się starzeć będę bardziej święty i lepszy. Czas mi pomoże, oczyści mnie, ożywi.” Mówili tak dwa lata wcześniej, lecz w zeszłym roku pomoc nie nadeszła. W zeszłym roku nie byli lepsi niż dwa lata wcześniej.

A jednak w zeszłym roku znowu mówili „W przyszłym roku na pewno poczynię postępy. Wyrwę się z tej rutyny. Pójdę dalej naprzód z Bogiem” Tak właśnie miało być w tym roku, ale i tym razem nie ma żadnego postępu względem poprzednich lat. W tym roku może znowu mówią : „Czas jest moim sprzymierzeńcem. Czas mi pomoże. Starzeję się i w przyszłym roku na pewno pójdę do przodu.” Mówię wam, ludzie, którzy popadli w religijną rutynę starzeją się, ale nie stają się bardziej święci. Czas, któremu zawierzyli, którego uważali za przyjaciela zdradza ich, stając się ich wrogiem.

Ten sam czas wyrządza im jeszcze inną szkodę - coraz bardziej ich zobojętnia na sprawy duchowe. Sygnał od Boga, który kiedyś z łatwością odbierali, staje się coraz bardziej odległy i niewyraźny. Od czasu do czasu, kiedy jest lepiej, są w stanie go usłyszeć.

Wiecie jak to jest, kiedy wyjeżdżacie z miasta (np. z Toronto) i słuchacie wiadomości lub muzyki przez radio. Chcecie słuchać, lecz im bardziej oddalacie się od miasta, tym gorszy jest odbiór stacji. Sygnał jest jeszcze słyszalny, ale z każdym kilometrem coraz bardziej zanika. Nagle znajdujecie się w miejscu, gdzie sygnał zamiera na dobre. Więc mówicie sobie; „No cóż, już nie odbieramy tej stacji.”; Potem nagle pojawia się znowu. Możecie zatem powiedzieć: „Znowu ją odbieramy”. Lecz sygnał jest bardzo słaby. A kiedy już na dobre oddalicie się od miasta sygnał znika.


czwartek, 24 września 2015

Dlaczego jesteśmy letni wobec powrotu Chrystusa

Krótko po zakończeniu Pierwszej Wojny Światowej, słyszałem jak wielki kaznodzieja z Południa powiedział, że obawia się, iż duże zainteresowanie proroctwami doprowadzi do wymarcia błogosławionej nadziei, kiedy okaże się, że podekscytowani prorocy mylili się.
Ten człowiek był prorokiem, albo co najmniej niezwykle bacznym obserwatorem ludzkiej natury, ponieważ to co przepowiedział, stało się. Nadzieja na przyjście Chrystusa jest dzisiaj martwa wśród chrześcijan ewangelicznych.

Nie chcę przez to powiedzieć, że biblijnie wierzący chrześcijanie porzucili naukę o powtórnym przyjściu. Absolutnie nie. Tak jak każda zorientowana osoba wie, niektóre zasady naszego proroczego credo zostały troszeczkę zmienione, ale większość ewangelicznych chrześcijan wierzy, że Jezus Chrystus powróci kiedyś na ziemię we własnej osobie. Końcowy triumf Chrystusa jest przyjmowany za jedną z niezachwianych nauk Pisma Świętego.

Prawdą jest, że w jakiejś części biblijne proroctwa są czasami różnie objaśniane. Jest to prawdą szczególnie w odniesieniu do żydowskich chrześcijan, którzy z dobrze rozumianych powodów, czują się bliżej proroków Starego Testamentu niż pogańskich wierzących. Ich miłość do własnego ludu w sposób naturalny prowadzi ich do chwytania się każdego proroctwa w nadziei na nawrócenie i końcowe odnowienie Izraela. Dla wielu z nich powrót Chrystusa reprezentuje szybkie i szczęśliwe rozwiązanie „problemu żydowskiego.” Długie wieki wędrówki skończą się, kiedy On przyjdzie, i Bóg „ponownie odnowi królestwo Izraela.” Nie odważymy się, by nasza głęboka miłość do naszych żydowskich chrześcijańskich braci zaślepiła nas na oczywiste polityczne implikacje tego aspektu ich mesjanistycznej nadziei. Nie obwiniamy ich o to. Po prostu zwracamy na to uwagę.

Jednak tak jak powiedziałem wcześniej, powrót Chrystusa, nasza błogosławiona nadzieja, jest martwa wśród wielu z nas. Prezentowana dzisiaj prawda dotycząca powrotu Jezusa, jest w większości albo akademicka albo polityczna. Całkowicie brakuje radosnego osobistego elementu. Gdzie są ci, którzy:

Pragną znaku, o Chryste, Twojego spełnienia,
Mdleją na widok Twoich nadchodzących stóp?

Wydaje się, że pragnienie ujrzenia Chrystusa, które gorzało w sercach pierwszych chrześcijan, wypaliło się. Pozostał tylko popiół. „Pragnienie” i „mdlenie” względem przyjścia Chrystusa, odróżniało nadzieję osobistą od teologicznej. Zwykła znajomość właściwej nauki jest kiepskim substytutem Chrystusa, a znajomość eschatologii Nowego Testamentu nigdy nie zajmie miejsca rozpalonego miłością pragnienia oglądania Jego twarzy.

Jeżeli z nadziei adwentowej znikło dzisiaj pragnienie, musi być tego jakiś powód; wydaje mi się, że wiem czym on jest, albo czym one są, bowiem jest ich kilka. Jednym z powodów jest to, że fundamentalna teologia podkreślała raczej znaczenie krzyża, niż piękno Tego, który na nim umarł. Relacja zbawionego człowieka z Chrystusem była raczej kontraktowa niż osobista. „Dzieło” Chrystusa było tak akcentowane, że przyćmiło osobę Chrystusa. Pozwolono by zastępcza śmierć za nas wyparła potrzebę identyfikacji. To co On uczynił dla mnie wydaje się bardziej ważne od tego Kim On jest dla mnie. Odkupienie jest postrzegane jako transakcja, którą „akceptujemy,” choć brakuje temu wszystkiemu zawartości emocjonalnej. Musimy kochać kogoś bardzo mocno, by czuwać i pragnąć jego przyjścia, i to może wyjaśniać nieobecność mocy w nadziei oczekiwania nawet wśród tych, którzy ciągle w to wierzą.

Inną przyczyną braku prawdziwego pragnienia przyjścia Chrystusa jest to, że chrześcijanie czują się tak wygodnie w tym świecie, że nie mają ochoty go opuścić. Dla tych liderów, którzy narzucają tempo religii i decydują o jej zawartości i jakości, chrześcijaństwo stało się ostatnio niezwykle lukratywne. Ulice ze złota nie przemawiają tak bardzo do tych, którzy bez trudu gromadzą sobie złoto i srebro w służbie dla Pana tutaj na ziemi. Wszyscy pragniemy zarezerwować nadzieję na niebo jako pewnego rodzaju zabezpieczenie przed dniem śmierci, jednak tak długo jak jesteśmy zdrowi i czujemy się wygodnie, po co właściwie zamieniać znajome dobro na coś. o czym wiemy bardzo niewiele? Tak rozumuje cielesny umysł, i robi to tak subtelnie, że prawie nie jesteśmy tego świadomi.

W naszych czasach religia stała się świetną zabawą, więc po co ten pośpiech? Chrześcijaństwo, w przeciwieństwie do tego co niektórzy myśleli, jest inną, wyższą formą rozrywki. Chrystus wszystko wycierpiał. On przelał wszystkie łzy i poniósł wszystkie krzyże; my musimy tylko cieszyć się korzyściami płynącymi z Jego złamanego serca w postaci religijnych przyjemności wzorowanych na tym świecie ale kontynuowanych w imieniu Jezusa. Tak mówią ci sami ludzie, którzy twierdzą, że wierzą w powtórne przyjście Chrystusa.

Historia dowodzi, że czasy cierpienia Kościoła były również czasem spoglądania w górę. Ucisk zawsze otrzeźwiał Boży lud i zachęcał do oczekiwania i pragnienia powrotu Pana. Nasze obecne zaabsorbowanie tym światem może być ostrzeżeniem przed nadchodzącymi gorzkimi dniami. W jakiś sposób Bóg musi odzwyczaić nas od tej ziemi jeśli to możliwe, to w prosty sposób, a jeśli będzie to konieczne, w bardziej zdecydowany. To zależy w większości od nas.

A.W. Tozer (1957)
zaczerpnięte z The Price Of Neglect,

„Dlaczego jesteśmy letni wobec powrotu Chrystusa”
"Why We Are Lukewarm about Christ's Return"

Źródło:   www.swiatlo-zycia.eu  oraz www.neve-family.com/books/tozer/neglect/

sobota, 19 września 2015

Wznowienie książki "Radykalny krzyż"

Z przyjemnością i radością informujemy, że wznowiono poszukiwaną książkę z cennymi przemyśleniami A.W. Tozera pt. "Radykalny krzyż". Zachęcamy do zakupu i czytania tej wartościowej pozycji.





Fragment z rozdziału:
Stary a nowy krzyż

Stary krzyż nie miał nic wspólnego ze światem. Dla butnego Adama oznaczał on koniec drogi. Na nim wykonywał się wyrok wynikający z prawa góry Synaj. Nowy krzyż nie przeciwstawia się rodzajowi ludzkiemu. Jest to raczej przyjaźnie nastawiony kumpel i jeśli rozumieć go właściwie, to jest on źródłem całych oceanów dobrej, czystej uciechy i niewinnych przyjemności. Pozwala on Adamowi żyć bez przeszkód. Jego motywacja życiowa pozostaje niezmieniona. Żyje on w dalszym ciągu dla swoich własnych przyjemności, z tym tylko, że zamiast śpiewać sprośne piosenki i pić wysokoprocentowy alkohol, ma teraz upodobanie w śpiewaniu refrenów i oglądaniu filmów chrześcijańskich. Akcent kładzie się ciągle na przyjemności, chociaż zabawy są teraz na wyższym poziomie moralnym, jeśli nie intelektualnym.


Ów nowy krzyż zachęca do nowego, całkiem różnego podejścia do ewangelizacji. Ewangelista nie żąda wyrzeczenia się starego życia, zanim będzie mogło zostać przyjęte życie nowe. Nie zwiastuje on kontrastów, lecz podobieństwa. Stara się przyciągnąć zainteresowanie publiczności przez pokazanie, że chrześcijaństwo nie stawia żadnych nieprzyjemnych żądań, lecz że oferuje to samo, co świat, tylko na wyższym poziomie. Czegokolwiek domaga się hałaśliwie w danym czasie pogrążony w obłędzie grzechu świat, pokazane zostaje przebiegle jako właśnie ta rzecz, którą oferuje ewangelia, tylko że ten produkt religijny jest lepszy.

Nowy krzyż nie zabija grzesznika, tylko zmienia jego orientację. Naprowadza go na czystszy i weselszy sposób życia, zachowując jego miłość do samego siebie. Do wojowniczego mówi: "Chodź i walcz dla Chrystusa." Wyniosłemu powiada: "Przyjdź i chlub się w Panu." Żądnemu rozkoszy proponuje: "Przyjdź i rozkoszuj się wspólnotą chrześcijańską." Poselstwo ewangelii naginane jest do aktualnie panującej mody, aby uczynić je atrakcyjne dla publiczności. Filozofia ukryta za tą rzeczą może być szczera, ale jej szczerość nie zapobiega temu, że jest ona fałszywa. Jest fałszywa, ponieważ jest ślepa. Gubi ona zupełnie całe znaczenie krzyża.

Stary krzyż jest symbolem śmierci. Jego zadaniem jest spowodować nagły, gwałtowny koniec istoty ludzkiej. W czasach rzymskich człowiek biorący krzyż i ruszający w drogę, rozstawał się z wszystkim na zawsze. Dla niego nie było powrotu. Wychodził naprzeciw swojego kresu. Krzyż nie dopuszczał do żadnych kompromisów, niczego nie modyfikował, niczego nie oszczędzał. Uśmiercał tego człowieka całkowicie i na zawsze. Nie próbował być w dobrych stosunkach ze swoją ofiarą. Działał twardo i okrutnie, a kiedy skończył swoją robotę, człowieka już nie było.

środa, 24 czerwca 2015

Wznowienie druku wartoścowej książki A.W. Tozera.

Dwa lata temu kiedy kontaktowałem się z redakcją Vocatio, nakład tej książki był wyczerpany, a redakcja nie planowała wznowienia. Dzisiaj mamy wznowienie tej książki. Chcę redakcji Vocatio podziękować za jej ponowne wydanie, a czytelników mojego bloga zachęcam do kupna i upowszechnienia tej wartościowej pozycji.

"Modlitwa o ożywienie będzie wysłuchana wówczas, gdy towarzyszyć jej będzie radykalna zmiana stylu życia. Całonocne, wspólne modlitwy, które nie są poprzedzone prawdziwą pokutą, mogą w rzeczywistości obrażać Boga. „Lepsze jest posłuszeństwo od ofiary...” (1 Sm 15,22). Musimy wrócić do chrześcijaństwa Nowego Testamentu nie tylko w słowach wyznania, lecz także w całym stylu życia. Oddzielenie się od grzeszącego świata, posłuszeństwo, prostota, powaga, samoopanowanie, skromność, niesienie krzyża - to wszystko musi znowu stać się istotną częścią idei pełnego chrześcijaństwa i być realizowane w życiu codziennym. Musimy oczyścić naszą wewnętrzną świątynię z handlarzy i jeszcze raz poddać się całkowicie naszemu zmartwychwstałemu Panu. To dotyczy zarówno autora tej książeczki, jak i każdego, kto wzywa imienia Jezusa. Wtedy dopiero możemy modlić się z ufnością i oczekiwać prawdziwego ożywienia."

Zachęcam do zakupu i przeczytania tej książki...

Wydawnictwo Vocatio "Klucz do głębszego życia"