sobota, 28 lipca 2012

Dwudziestowieczne chrześcijaństwo buduje Boga na miłosierdziu

Myślących ludzi nie przestaje nurtować pytanie: po co Bóg stworzył wszechświat? Ale skoro nie potrafimy odpowiedzieć: po co, możemy przynajmniej stwierdzić, że nie zrobił tego, aby zaspokoić jakąś własną potrzebę, tak jak człowiek może zbudować dom, aby schronić się przed chłodem zimy albo obsiać zbożem pole, aby zapewnić sobie niezbędne pożywienie. Słowo „niezbędne” jest całkowicie obce Bogu.

Ponieważ Bóg jest istotą Najwyższą, znajdującą się ponad wszystkimi innymi istotami, nie może być wyniesiony wyżej niż jest. Albowiem nic nie jest ponad Nim i nic nie jest poza Nim. Wszelki ruch w kierunku Boga jest wzniesieniem dla istoty go czyniącej, a każdy ruch „od Boga” jest dla niej upadkiem. Bóg
zajmuje własną pozycję, przez nikogo nie zwolnioną. Tak jak nikt nie może Go przesunąć na wyższe stanowisko, tak też nikt nie może Go zdegradować. Napisane jest, że utrzymuje On wszystko słowem Swej mocy. A zatem jak może być wynoszony albo podtrzymywany przez stworzenia, które sam utrzymuje.

Gdyby wszyscy ludzie nagle oślepli, słońce nadal by świeciło w dzień, a gwiazdy w nocy, gdyż one nie zawdzięczają nic milionom tych, którzy korzystają z dobrodziejstw ich światła. Nawet gdyby wszyscy ludzie na świecie stali się ateistami, nie miałoby to i tak wpływu na Boga. On jest tym, który jest - niezależny od wszelkich okoliczności. Nasza wiara w Niego nie dodaje niczego do Jego doskonałości, a nasza niewiara niczego Go nie pozbawia. Wszechmogący Bóg, właśnie z racji swej wszechmocy, nie potrzebuje wsparcia. Postać podekscytowanego Boga, który zabiega o przychylność ludzi i stara się wejść w ich łaskę, zapewne nie budzi sympatii, a mimo to tak właśnie zwykliśmy przedstawiać Go sobie. Dwudziestowieczne chrześcijaństwo buduje Boga na miłosierdziu. Tak wielkiego jesteśmy mniemania o sobie, że hołubimy przekonanie o tym, że jesteśmy Bogu potrzebni. Zresztą przychodzi nam to z łatwością, by nie powiedzieć z zadowoleniem. Lecz prawda wygląda tak, że Bóg nie jest większy przez nasze osoby, jak też nie stałby się mniejszy gdybyśmy nie istnieli. To, że istniejemy, jest rezultatem wolnego od wszelkich nacisków postanowienia Boga, a nie naszego pragnienia czy też odczuwanej przez Boga potrzeby, którą my możemy zaspokoić.

Zapewne najtrudniej przychodzi nam godzić się z myślą, która boleśnie godzi w nasz naturalny egzotyzm: że Bóg może się obejść bez naszej pomocy. Zwykle wyobrażamy Go sobie jako wiecznie zajętego, skorego do działania choć nieco zgorzkniałego Ojca, który zabiega o pomoc w realizacji Swego planu zbawienia tego świata i utwierdzenia w nim pokoju. Lady Julian z Norwich wyznała jednak; „Przekonałam się, że Bóg robi każdą rzecz, nawet najdrobniejszą”.  Bóg, który wykonuje każdą pracę z pewnością nie potrzebuje pomocy ani pomocników.

A.W. Tozer  z książki „Poznanie Świętego”

środa, 25 lipca 2012

Ojciec ma życie w sobie

Naucz nas, o Panie, że nie ma rzeczy niezbędnej dla Ciebie, Jeślibyś potrzebował jakiejkolwiek rzeczy, byłoby to miarą Twej niedoskonałości. A jak moglibyśmy wielbić kogoś niedoskonałego? Jeśli nie ma rzeczy niezbędnej dla Ciebie, nie ma też człowieka, który byłby Tobie niezbędny. Poszukujesz nas, mimo że nas nie potrzebujesz. My poszukujemy Ciebie, ponieważ Cię potrzebujemy, ponieważ w Tobie żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. Amen.

„Podobnie jak Ojciec ma życie w sobie, tak również dał Synowi: mieć życie w sobie samym.”

 „Ojciec ma życie w sobie” (Jan 5,26)  powiedział Pan nasz. Jest cechą wyjątkową Jego nauki, że w lapidarnym stwierdzeniu przedstawił prawdę wznoszącą się ponad najwyższe osiągnięcia myśli ludzkiej. Bóg, powiedział tu Jezus, jest samowystarczalny; jest tym, kim jest oto ostateczny sens cytowanych słów.

Kimkolwiek jest Bóg i cokolwiek jest Bogiem, sprowadza się do tego, że On jest sam w sobie. Całe życie jest w Bogu i z Boga, nieważne, czy będzie to najniższa forma nieświadomej egzystencji, czy też wielce świadome, rozumne życie serafina. Żadna istota nie ma życia sama w sobie; wszelkie życie jest darem Boga.

Natomiast życie Boga nie jest czyimś darem. Gdyby istniał ktoś, od kogo Bóg mógłby otrzymać dar życia lub jakikolwiek inny dar, to ów ktoś byłby Bogiem. Elementarne, a zarazem poprawne myślenie o Bogu sprowadza się do tego, że jest On kimś, kto wszystko zawiera, kimś, kto daje wszystko, co jest dane, lecz sam nie może otrzymać niczego, czego by nie dał wpierw sam.

Dopuszczenie, że Bóg czegoś potrzebuje, równało by się przyznaniu niekompletności w Istocie Boskiej. Potrzeba jest słowem - tworem Boga, które nie może być wypowiedziane przez Stwórcę. Stosunek Boga do rzeczy przez Niego stworzonych określa dobrowolność, nie zachodzi natomiast relacja potrzeby między bogiem a wszystkim, co jest poza Nim. Jego zainteresowanie Swymi dziełami tłumaczy się Jego bezinteresownym upodobaniem, a nie Jego potrzebami, które Jego stworzenia zdolne są zaspokoić ani też dopełnieniem, jakie mogłyby Mu dać - Jemu, który sam jest pełnią.

I znowu zmuszeni jesteśmy przestawić zwykły bieg myśli, by próbować zrozumieć to odosobnione, unikalne zjawisko, które jest prawdziwe jedynie w stosunku do Boga. Nasze nawyki w myśleniu dopuszczają pomiędzy rzeczami stworzonymi jedynie związek potrzeby. Nic samo w sobie nie jest kompletne, lecz aby trwać wymaga czegoś będącego poza nim samym. Wszystkie istoty oddychające potrzebują powietrza, każdy żywy organizm potrzebuje pożywienia i wody. Pozbawmy ziemię powietrza i wody, a zamrze na niej wszelkie życie. Można przyjąć za aksjomat, że każda żywa istota potrzebuje do życia innych istot lub rzeczy, a wszystko potrzebuje Boga. Tylko Bóg może się obchodzić bez niczego.

Rzeka wzbiera dzięki swym dopływom, lecz gdzie jest dopływ, który może zasilić Tego, od Którego wszystko pochodzi i Którego nieograniczonej pełni wszelkie stworzenie zawdzięcza swe istnienie?

A.W. Tozer  z książki „Poznanie Świętego”

wtorek, 24 lipca 2012

Każdy z nas obrócił się ku własnej drodze

„Czystość serca polega na pragnieniu jednej rzeczy - powiedział Kierkegaard - co my, dochowując wierności prawdzie, możemy strawestować: „Grzech polega na pragnieniu jednej rzeczy”. Przeciwstawienie swego pragnienia pragnieniu Boga oznacza zdetronizowanie Boga i uczynienie siebie suwerenem w małym królestwie swej duszy. Takie postępowanie jest z gruntu grzeszne. Grzechy mogą rozszerzać swą posiadłość, jak ziarenka piasku mogą zagarniać coraz większe połacie brzegu morskiego. A mimo to pozostają one nadal piaskiem. Grzechy istnieją, ponieważ istnieje grzech. Racjonalizacja zgubnej doktryny o naturalnej deprawacji polega na utrzymywaniu, że człowiekowi, który się nie kaja, nie pozostaje nic innego, jak tylko grzeszyć, i że jego dobre uczynki w rzeczywistości wcale nie są dobrymi. Jedynie, gdy człowiek odda Bogu zawładnięty przez siebie tron, czyny jego staną się akceptowane.

Walka chrześcijaństwa o to, aby być dobrym mimo swej skłonności do podkreślania własnego ja, będąca nieświadomym odruchem moralnym, została obrazowo przedstawiona przez apostoła Pawła w 7 rozdziale Listu do Rzymian. Świadectwo Pawła pokrywa się z nauką proroków. 800 lat przed nadejściem Jezusa Chrystusa prorok Izajasz nazwał grzechem bunt przeciwko woli Boga i uzurpowanie przez człowieka praw do wyboru własnej drogi. „Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas obrócił się ku własnej drodze”.( Iz. 53:6) Ja osobiście sądzę, że nikt nie dał trafniejszego opisu grzechu.

Świadectwo świętych o tym, że postępowanie człowieka wypływa z jego wewnętrznej natury, która przemienia wszystko, co człowiek robi, w zło, jest całkowicie zgodne ze świadectwem proroków i apostołów. Aby całkowicie nas zbawić, Chrystus musiał odwrócić kierunek naszej natury, musiał w nas zasiać nowe prawa, aby nasze postępowanie mogło wypływać z pragnienia szerzenia chwały Boga i dobra naszych bliźnich. Stare grzechy polegające na wywyższaniu własnej osoby, muszą umrzeć, a jedynym sposobem zadania im śmierci jest krzyż: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” - powiedział nasz Pan.

A parę lat później zwycięski Paweł wyznał: „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża, teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”.(Gal. 2,19-20)


A.W. Tozer  z książki „Poznanie Świętego”

poniedziałek, 23 lipca 2012

Człowiek we własnych oczach pragnie pozostać królem

Człowiek pragnie dzielić się sobą, czasami nawet pragnie poświęcić się dla upragnionego celu, ale nigdy nie chce pogodzić się ze swoją detronizacją. Bez względu na to, jak nisko się znajduje w skali społecznej akceptacji, we własnych oczach pragnie pozostać królem, i nikt, nawet Bóg, nie może go jego tronu pozbawić. Grzech ma wiele postaci, lecz istota jego jest niezmienna. Polega ona na tym, że istota moralna, stworzona po to, aby oddawać cześć przed tronem Boga, zasiada na tronie swej własnej jaźni i z tego wyniesienia oświadcza „JA JESTEM”. Taka jest kwintesencja grzechu, a ponieważ opisany stan jest naturalny, wydaje się nam, że tak jest dobrze. Jedynie gdy dusza, wyzbyta obronnej tarczy ignorancji, postawiona zostanie za sprawą Ewangelii przed obliczem Najświętszego, przerazi ją własna moralna niewspółmierność. W języku Ewangelii człowieka konfrontującego się z ognistą obecnością Wszechmogącego nazywa się idącym na sąd. Jezus Chrystus odwoływał się do tego stanu, gdy mówił o Duchu, którego ześle: „On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie”.(Jan 16,8)

Zapowiedź ta spełniła się po raz pierwszy w Zielone Świątki, po tym jak Piotr wygłosił swe pierwsze wielkie kazanie. „Gdy to usłyszeli, przejęli się do głębi serca: - Cóż mamy czynić, bracia? - zapytali Piotra i pozostałych Apostołów” (Dzieje 2,37) Owo „Cóż mamy czynić”? jest wołaniem z głębi serca każdego człowieka, który nagle zrozumiał, że jest uzurpatorem zasiadającym na kradzionym Tronie. Uświadomienie sobie tego wywołuje silny moralny niepokój, który mimo iż sprawia ból, rodzi prawdziwą skruchę i umacnia obalonego z tronu pokutnika, który otrzymuje za pośrednictwem Ewangelii w Chrystusie odpuszczenie grzechów i pokój.
A.W. Tozer  z książki „Poznanie Świętego”

piątek, 20 lipca 2012

Człowiek przestaje być planetą obiegającą Słońce

Nie tylko człowiek, lecz wszystko, co istnieje, powstało jako rezultat nieprzerwanego stwórczego impulsu i jest od niego zależne. „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało”.(Ew. Jana 1,1-3) - tłumaczy akt stwórczy Jan Ewangelista. Zgadza się z nim apostoł Paweł „Bo w Nim zostało wszystko stworzone i to, co w niebiosach i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone”. (Kol. 1,16)  Do tego świadectwa autor Listu do Hebrajczyków dodaje, że Jezus Chrystus jest odblaskiem chwały Bożej i odbiciem Jego istoty, oraz że wszystko dla Niego i przez Niego zostało stworzone i jest podtrzymywane słowem Jego mocy.(Hebr. 1,2-3)

Ta całkowita zależność wszystkiego od stwórczej woli Boga stwarza warunki zarówno do świętości, jak i do grzechu. Jednym z przejawów podobieństwa człowieka do Boga jest jego zdolność do dokonywania moralnego wyboru. Nauka chrześcijańska głosi, że człowiek może wybrać niezależność od Boga i potwierdzić swój wybór przez dobrowolne nieprzestrzeganie nakazów Boskich. Taki akt wyboru jest pogwałceniem normalnych stosunków między Bogiem a Jego stworzeniem, łączy się z odrzuceniem Boga jako podstawy egzystencji i skazuje człowieka na samego siebie. W następstwie tego człowiek przestaje być planetą obiegającą Słońce, a staje się rządzącym się własnymi prawami słońcem, wokół którego wszystko ma się obracać.

Trudno jest wyobrazić sobie celniejszą obronę swego autonomicznego bytu, niż następujące słowa Boga skierowane do Mojżesza: „JESTEM, KTÓRY JESTEM”. Wszystko, czym jest Bóg, wszystko, co jest Bogiem, jest bezwarunkowym potwierdzeniem Jego niezależnego bytu. A jednak jaźń Boga nie jest grzeszna, lecz jest kwintesencją wszelkiej możliwej dobroci, świętości i prawdy.

Człowiek naturalny jest grzesznikiem choćby tylko dlatego, że przeciwstawiając mu swoją jaźń rzuca wyzwanie Bogu. We wszystkich innych sprawach człowiek może ochoczo akceptować suwerenność Boga, ale w swoim życiu ją odrzuca. Boskie panowanie kończy się dla człowieka tam, gdzie zaczyna się jego własne. Własna jaźń staje się dla niego Jaźnią, w czym nieświadomie naśladuje Lucyfera, upadłego Syna Jutrzenki, który w sercu swoim powiedział: „Wstąpię na niebiosa; powyżej gwiazd Bożych postawię mój tron… podobny będę do Najwyższego”. (Iz. 14,13-14)  A mimo to nasza jaźń jest tak subtelna, że mało kto świadom jest jej istnienia. Ponieważ człowiek urodził się jako buntownik, nie uświadamia sobie, że jest nim. Jego stałe akcentowanie swej osobowości, jeśli w ogóle się nad tym zastanawia, wydaje mu się rzeczą naturalną.

A.W. Tozer  z książki „Poznanie Świętego”

środa, 18 lipca 2012

Człowiek oddzielony od Boga pogrąży się znów w otchłani

Wielokrotnie przytaczana rada Aleksandra Pope: „Poznaj siebie samego, nie ośmielaj się Boga badać. Właściwym przedmiotem nauki dla ludzkości jest człowiek.”

Gdyby praktykować ją dosłownie, pozbawiłaby człowieka możliwości, aby kiedykolwiek poznał siebie nawet w najbardziej powierzchowny sposób. Nie możemy bowiem dowiedzieć się kim lub czym jesteśmy, nie poznawszy choćby w niewielkim stopniu, czym jest Bóg. Z tego powodu problem samoistności Boga, to nie jest papierowa doktryna, akademicka i odległa od rzeczywistości, lecz rzecz bliska, jak własny oddech i praktyczna, jak najnowsze osiągnięcia chirurgii.

Ze znanych jedynie sobie powodów Bóg wyróżnił człowieka ponad wszystkie inne istoty, tworząc go na własne podobieństwo. Należy to rozumieć w ten sposób, że podobieństwo człowieka do Boga nie jest jedynie poetyckim wymysłem ani też ideą zrodzoną z tęsknot religijnych, lecz niepodważalnym faktem teologicznym, jasno wyłożonym w Piśmie świętym i uznanym przez Kościół jako prawda niezbędna do właściwego rozumienia wiary chrześcijańskiej.

Człowiek jest istotą stworzoną, bytem pochodnym i zależnym, który sam niczego nie posiada i w każdej chwili życia jest zależny od Tego, który go na swoje podobieństwo stworzył. Bóg jest nieodzowny, aby zaistniał człowiek. Wykreślcie Boga, a pozbawicie człowieka podstawy jego egzystencji.

To, że Bóg jest wszystkim, a człowiek niczym, jest podstawową zasadą wiary i pobożności chrześcijańskiej. Człowiek ze swym geniuszem jest jedynie echem oryginalnego Głosu, odbiciem samoistnego Światła. Promień słoneczny ginie, gdy go odciąć od Słońca, podobnie człowiek oddzielony od Boga pogrąży się znów w otchłani, z której kiedyś się wynurzył na wezwanie Boga.

A.W. Tozer  z książki „Poznanie Świętego”

wtorek, 17 lipca 2012

Zachowujemy twarz, sprowadzając Boga do własnego poziomu

Umysł ludzki, sam będąc stworzony, przy zetknięciu się z Niestworzonym, doznaje niepokoju. Niełatwo jest nam przyzwolić na obecność Kogoś, pozostającego całkowicie poza kręgiem naszej wiedzy. Niepokoi nas myśl o Kimś na Kogo nie mamy wpływu, Kto przed nikim nie odpowiada, jest samoistny, niezależny i samowystarczalny. Filozofia i nauka nie zawsze przyjaźnie odnosiły się do idei Boga, jako że ich zadaniem jest zdawać sprawę ze stanu rzeczy i wszystko, co nie poddaje się objaśnieniu, budzi ich zniecierpliwienie.

Filozofowie i naukowcy przyznają, że istnieje wiele nieznanych im faktów, lecz takie wyznanie zasadniczo różni się od stwierdzenia, że istnieje coś, czego się nigdy nie pozna, gdyż nie dysponujemy odpowiednią metodą poznania. Przyznanie, że istnieje Ktoś ukryty poza nami, istniejący poza wszystkimi naszymi kategoriami, Ktoś, z kogo nie sposób ani zrezygnować, ani postawić Go przed sądem naszego rozumu, wymaga olbrzymiej pokory, większej niż przeważająca część z nas posiada. Więc zachowujemy twarz, sprowadzając Boga do własnego poziomu, lub przynajmniej do poziomu, na którym jesteśmy w stanie Go sobie wyobrazić. A mimo to jakże On nas wyprzedza! Wyprzedza nas, albowiem jest wszędzie nie będąc nigdzie, albowiem nie jest jak my skrępowany materią i przestrzenią, lecz jest od nich niezależny. Nie podlega działaniom czasu i ruchu. Jest całkowicie niezależny i nic nie zawdzięcza światom, które własnymi rękami stworzył.

Niewesoła to myśl, że my, którzy żyjemy w kraju z wieloma egzemplarzami Biblii; którzy należymy do kościołów i trudzimy się nad upowszechnieniem religii chrześcijańskiej, możemy mimo to przeżyć życie, nie próbując choćby raz poważnie zastanowić się nad istotą Boga. Nieliczni z nas pozwolili swym sercom w zdumieniu wpatrywać się w JA JESTEM, w tym Samoistniejącym, o Którym żadna istota nie potrafi myśleć. Takie myśli są dla nas nazbyt bolesne. Wolimy myśleć o rzeczach, które mogą przynieść więcej pożytku - np. o tym, jak zrobić lepszą pułapkę na myszy lub jak sprawić, aby zamiast jednego źdźbła trawy wyrastały dwa. Obecnie płacimy za to wysoką cenę w postaci sekularyzacji naszej religii i rozpadu naszego życia wewnętrznego.

Być może niektórzy szczerzy, lecz zdezorientowani chrześcijanie chcą w tej sytuacji dowiedzieć się czegoś o praktycznych efektach koncepcji, które tu usiłuję wyłożyć. „Jakież znaczenie może mieć fakt samoistnienia Boga dla mnie i takich jak ja, w świecie, jak ten i w czasach, jak nasze”? mogą zapytać. Mam na to następującą odpowiedź: z faktu, że jesteśmy dziełem rąk Boga wynika, że wszystkie nasze problemy i ich rozwiązania mają teologiczny wymiar. Pewna doza wiedzy o tym, jaki jest Bóg nadzorujący wszechświat, jest nieodzowna dla zdrowej filozofii życia i zdrowego spojrzenia na scenę świata.

A.W. Tozer  z książki „Poznanie Świętego”

poniedziałek, 16 lipca 2012

Bóg nie ma pochodzenia

"Panie wszelkiego stworzenia! Ty jeden możesz powiedzieć: „JESTEM, KTÓRY JESTEM”. A mimo to każdy z nas, będąc stworzony na Twoje podobieństwo, może powiedzieć „Jestem”. Wyznajemy w ten sposób, że pochodzimy od Ciebie i że nasze słowa są jedynie echem Twoich słów. Uznajemy Ciebie za cudowny Pierwowzór, którego my, za sprawą Twej dobroci, jesteśmy wdzięcznymi choć niedoskonałymi kopiami. Wielbimy Cię, o wieczny Ojcze. Amen”.

„Bóg nie ma pochodzenia”, stwierdził Nowacjan, (Nowacjan – „O Trójcy Świętej”) formułując tym samym koncepcję niepochodzenia Boga od niczego, u podstaw której leży odgrodzenie Tego, który jest Bogiem od wszystkiego, co Nim nie jest. Mówić o pochodzeniu można jedynie w odniesieniu do rzeczy stworzonych. Jeśli myślimy o czymkolwiek, co z czegoś się wywodzi, nie myślimy o Bogu. Albowiem Bóg jest samoistny, podczas gdy wszystko pozostałe gdzieś, kiedyś wzięło swój początek. Poza Bogiem nic nie jest samoistne. Usiłując odkryć pochodzenie rzeczy, zdradzamy nasze przeświadczenie, że wszystko zostało zrobione przez Kogoś, kto sam powstał z niczego. Doświadczenie bowiem uczy nas, że wszystko od czegoś pochodzi. Cokolwiek istnieje, musiało w czymś mieć swój początek, musiało powstać z czegoś, co było przynajmniej mu równe - gdyż mniejsze nie może wytworzyć większego. Każda istota i każda rzecz mogą być jednocześnie wynikiem czegoś, co je poprzedziło i początkiem dla czegoś nowego. Dlatego cofnijmy się. do Kogoś, kto dał początek wszystkiemu, sam nie wywodząc się z niczego.

Dziecko pytając „Skąd się wziął Bóg”? nieświadomie potwierdza fakt, że samo jest istotą stworzoną. Koncepcja przyczyny, źródła i pochodzenia mocno tkwi w jego umyśle. Dziecko wie, że wszystko wokół niego pochodzi od czegoś i rozciąga to przekonanie także na Boga. Mały filozof myśli w języku tworzenia i mimo braku elementarnych wiadomości rozumuje poprawnie. Trzeba mu powiedzieć, że Bóg nie wywodzi się z niczego. Bcćzic to dla niego trudne do przyjęcia, gdyż takie stwierdzenie wprowadza całkiem nową dla niego kategorię, sprzeczną z jego skłonnością do doszukiwania się pochodzenia, tak mocno zakorzenioną we wszystkich obdarzonych inteligencją istotach, skłonności, która popycha je do szukania źródeł i zapuszczania się w kierunku niedocieczonego prapoczątku.

Stale myśleć o czymś, do czego idea pochodzenia nie ma zastosowania, jeśli w ogóle możliwą – nie jest rzeczą prostą. Po spełnieniu pewnych warunków można dostrzec wątłe światełko, nie patrząc na nie bezpośrednio, lecz kierując swój wzrok nieco w bok - podobnie jest z pojęciem Niestworzonego. Gdy usiłujemy skoncentrować nasze myśli na Kimś, kto jest czystą, niestworzoną istotą, nie możemy dostrzec niczego, gdyż On zamieszkuje w świetle, do którego żaden człowiek nie ma dostępu. Jedynie poprzez wiarę i miłość możemy dojrzeć Go, gdy mija nasze schronisko w rozpadlinie skały. „I chociaż ta wiedza jest bardzo mglista, nieokreślona i ogólna — mówi Michał de Molinos — i mimo, iż jest nadprzyrodzona, daje znacznie jaśniejsze i doskonalsze poznanie Boga niż wszelkie możliwe do wykształcenia w tym życiu pojmowanie zmysłowe lub szczegółowe, gdyż wszelkie wyobrażenia substancjonalne i zmysłowe są niezmiernie dalekie od Boga".


A.W. Tozer  z książki „Poznanie Świętego”

sobota, 14 lipca 2012

Upowszechnił się nawyk dzielenia czynności Boga pomiędzy trzy Osoby

Osoby Boskości, stanowiące jedność, mają jedną wolę. Zawsze działają razem i każda, nawet najmniejsza rzecz, podejmowana przez jedną Osobę, wykonywana bywa za milczącą zgodą pozostałych dwóch. Każdy czyn Boga dokonywany jest przez Trójcę Świętą w Jedności. W tym miejscu stajemy przed czymś, czego nie potrafimy uniknąć - przed odbieraniem Boga w kategoriach ludzkich. Postrzegamy Boga jako analogię człowieka, co skazuje nas na brak ostatecznej prawdy. Jednak jeśli w ogóle chcemy myśleć o Bogu, zmuszeni jesteśmy tak czynić, przystosowując stworzone myśli i słowa do Stwórcy. Prowadzi to do zrozumiałego błędu polegającego na tym, że Osoby Boskości spostrzegamy jako naradzające się między sobą osoby, które - podobnie do ludzi - osiągają zgodę drogą wymiany myśli. Zawsze odnosiłem wrażenie, że Milton osłabił swój słynny „Paradise Lost”, przedstawiając Osoby Boskie naradzające się w sprawie odkupienia rodzaju ludzkiego.

Gdy Syn Boży jako Syn Człowieczy chodził po ziemi, często zwracał się do Ojca, a Ten Mu odpowiadał. Teraz jako Syn Człowieczy wstawia się u Boga za swym ludem. Przekazany w Biblii dialog Ojca i Syna należy rozumieć jako rozmowę między Ojcem Wiecznym a Człowiekiem Jezusem Chrystusem. Ta stała, odwieczna, bezpośrednia więź między Osobami Boskimi nie zna dźwięku, wysiłku, ani ruchu.

Pośród wiecznej ciszy
Wypowiedziane zostało pozbawione końca Słowo Boga.
Nikt Go nie usłyszał, jedynie Ten, który zawsze mówił,
I cisza została przerwana.
O cudowny! O ubóstwiany!
Nie słychać żadnej pieśni ani dźwięku
Ale wszędzie i w każdej godzinie
W miłości, w mądrości i w mocy
Ojciec wypowiada swe umiłowane Wieczne Słowo.

Frederick W. Faber

Wśród chrześcijan upowszechnił się nawyk dzielenia czynności Boga pomiędzy trzy Osoby wedle ich kompetencji, np. przypisywanie dzieła stworzenia Ojcu, odkupienia - Synowi, odrodzenia – Duchowi Świętemu. Jest to tylko częściowo zgodne z prawdą, gdyż Bóg nie może rozdzielać się na części, tak aby jedna Osoba Boska pozostawała bierna podczas gdy inna działa. W Piśmie świętym wszystkie trzy Osoby w harmonijnej  jedności   wykonują   wszelkie dzieła we wszechświecie.

W Piśmie świętym dzieło stworzenia przypisane jest Ojcu (Rdz 1,1), Synowi (Kol 1,16) i Duchowi Świętemu (Hi 26,13 i Ps 104,30). Wcielenie ukazane jest jako zgodne działanie Trzech Osób (Łk 1,35), mimo iż tylko Syn stał się ciałem, aby zamieszkać między nami. Podczas chrztu Chrystusowego Syn wychodzi z wody, Duch zstępuje na Niego, a głos Ojca rozlega się z nieba (Mt 3,16 - 17). Najpiękniejszy za pewne opis dzieła odkupienia zawiera List do Hebrajczyków 9,14, mówiący o tym, że Jezus Chrystus przez Ducha Świętego ofiarował samego siebie bez skazy Bogu. W opisie tym widzimy wspólne działanie Trzech Osób Boskich.

Zmartwychwstanie Chrystusa jest również przypisywane i Ojcu (Dz 2,32), i Synowi (J 10,17,18), i Duchowi Świętemu (Rz 1,4). Zbawienie pojedynczego człowieka przedstawione zostało przez apostoła Piotra jako dzieło wszystkich Trzech Osób Boskości (1 P 1,2), a zamieszkanie serca chrześcijanina zapowiada Ojciec, Syn i Duch Święty (J 14, 15 - 23). Jak już wcześniej powiedziałem, doktryna Trójcy Świętej jest prawdą dla serca. To, że nie może być ona zadowalająco wyjaśniona, świadczy jedynie na jej korzyść, a nie podważa jej. Prawda Trójcy Świętej musi być objawiona, gdyż nikt nie jest w stanie jej sobie wyobrazić.

O Błogosławiona Trójco!
O najprostszy Majestacie! O Trzy Osoby w Jednej!
Na zawsze jesteście Bogiem samym.
Święta Trójco!
Błogosławiona równa Trójko!
Jeden Boże, Ciebie wychwalamy.
Frederick W. Faber

A.W. Tozer  z książki „Poznanie Świętego”

Frederick William Faber (ur 28 czerwca 1814 w Calverley (Yorkshire), zm. 26 września 1863) – angielski pisarz i teolog anglikański, a później katolicki.Jego dziadek, Thomas Faber, był wikarym w Yorkshire. Faber ukończył gimnazjum w Harrow oraz Balliol College na Uniwersytet Oksfordzkim, gdzie studiował teologię. W 1839 przyjął święcenia anglikańskie, zostając proboszczem w Ambleside. W poglądach teologicznych był zwolennikiem Johna Newmana, późniejszego konwertyty i kardynała katolickiego. Faber pozostając anglikaninem, zbliżył się do Kościoła katolickiego, m.in. został w 1843 przyjęty na prywatnej audiencji przez papieża Grzegorza XVI. 17 listopada 1845 przeszedł na katolicyzm. W 1847 otrzymał święcenia kapłańskie, rok później wstąpił do zgromadzenia oratorianów , następnie pracował w Londynie. Był m.in. założycielem bractw Krwi Przenajświętszej i św. Patryka. W 1854 otrzymał od papieża Piusa IX tytuł doktora teologii.

piątek, 13 lipca 2012

Dwa ważne biblijne fundamenty w naszych próbach Poznawania Świętego

„Będąc więc z rodu Bożego, nie powinniśmy sądzić, że bóstwo jest podobne do złota albo srebra, albo do kamienia, wytworu sztuki i ludzkiego umysłu.” Dz.Ap. 17:29
 
„Odezwał się Pan do Elifaza z Temanu: Mój gniew, zapłonął przeciwko tobie i przeciwko dwom twoim przyjaciołom, ponieważ nie mówiliście o mnie prawdy,” Job. 42:7

Boga prawdziwego z Boga prawdziwego

Czy takie postawienie sprawy wiary oznacza zakwestionowanie wartości zdobywania wykształcenia w dziedzinie religii objawionej? Bynajmniej. Uczony ma do spełnienia ważne zadanie, lecz powinien je sumiennie spełniać we właściwym sobie zakresie. Ma on gwarantować czystość tekstu, umożliwiać maksymalne zbliżenie do pierwotnego Słowa. Może zajmować się porównywaniem różnych tekstów Pisma świętego w celu ustalenia jego prawdziwych znaczeń. Ale na tym powinny kończyć się jego kompetencje. Nigdy nie wolno mu osądzać tego co zostało napisane ani zatrzymywać Słowa przed sądem swego rozumu. Nie powinien też zalecać lub potępiać Słowa jako uzasadnionego albo nieuzasadnionego, naukowego albo nienaukowego. Odkryty sens przekazanego mu Słowa ocenia jego, nie zaś na odwrót.

Doktryna Trójcy Świętej jest prawdą dla serca. Duch człowieka zdolny jest przeniknąć przez zasłonę i dostać się do Najświętszego Miejsca. „Niech szukam Cię w tęsknocie - błagał Anzelm - niech tęsknię do Ciebie w poszukiwaniu; niech znajdę Cię w miłości, niech miłuję Cię w znajdowaniu”. O Miłość i wiara są zadomowione w tajemnicy Boskości. Niech rozum uklęknie z czcią przed przybytkiem.

Mówiąc o sobie Jezus Chrystus, bez wahania posługiwał się formą liczby mnogiej, podkreślając, że stoi w jednym szeregu z Ojcem i Duchem: „Przyjdziemy do niego i będziemy u niego przebywać”. (Jan 14:23) ”A jednak Chrystus powiedział: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”.(Jan 10:30) Jest niezmiernie ważne, aby myśląc o Bogu jako o Trójcy w jedności, nie mylić Osób ani nie dzielić substancji. Tylko w ten sposób możemy myśleć o Bogu w sposób prawidłowy i godny Jego i siebie.

Twierdzenie Pana naszego, Chrystusa, o swej równości z Ojcem, uznane przez współczesnych Mu za występek, stało się powodem Jego ukrzyżowania. Atak Ariusza i innych, który nastąpił dwa wieki potem, również był wymierzony przeciwko boskości Jezusa Chrystusa. Podczas sporu z arianami 318 Ojców Kościoła (wielu z nich ucierpiało wskutek wcześniejszych prześladowań) spotkało się w Nicei i przyjęło wyznanie wiary, którego fragment brzmi, jak następuje:

„Wierzę w jednego Pana, Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, narodzonego z Ojca Jednorodzonego, to znaczy z substancji Ojca; Boga z Boga, Światło ze Światłości, Boga prawdziwego z Boga prawdziwego, narodzonego, (ale) nie uczynionego, współistotnego Ojcu, przez którego wszystko się stało”.

Przez ponad 16 wieków słowa te stanowią podstawę ortodoksji Kościoła i nadal będą pełnić tę funkcje, gdyż są teologiczną kwintesencją nauki Nowego Testamentu o pozycji Syna w Boskości. Credo uchwalone na soborze konstantynopolitańskim określa także Ducha Świętego jako Boga i równego Ojcu i Synowi.

Wierzę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela, Który od Ojca i Syna pochodzi i którego wraz z Ojcem i Synem czcimy jednocześnie i wielbimy. Nie wdając się w dyskusje na temat tego, czy Duch Święty pochodzi tylko od Ojca czy też od Ojca i Syna, powyższe wyznanie wiary podtrzymywał zarówno Kościół Wschodni jak i Zachodni i niemal wszyscy chrześcijanie.

Credo Atanazjańskie położyło mocny akcent na wzajemne stosunki między trzema Osobami Boskimi, wypełniając w ten sposób luki w wiedzy ludzkiej - tak dalece jak to było możliwe w granicach wyznaczonych przez natchnione Słowo. „I nic w tej Trójcy - głosi owo Credo - nie jest wcześniejsze lub późniejsze, nie większe lub mniejsze; lecz trzy osoby w całości są sobie współwieczne i zupełnie równe”.

Jak się to ma do powiedzenia Jezusa Chrystusa, że „Ojciec większy jest ode Mnie”? (Jan 14:28)  Ówcześni teolodzy dobrze znali te słowa Chrystusa i dlatego dopisali następujące wyjaśnienie: „Równy Ojcu według Bóstwa, mniejszy od Ojca według człowieczeństwa”. I taka właśnie interpretacja narzuca się każdemu poważnemu poszukiwaczowi prawdy w obszarze, w którym jasność jeszcze nie oślepia.

Aby odkupić ludzkość wieczny Syn nie opuścił łona Ojca Swego. Przebywając pośród ludzi Jezus Chrystus mówił o sobie jako o „Jednorodzonym Bogu (Synu), który jest w łonie Ojca” (Jan 1:18) i nazywał siebie „Synem Człowieczym, będącym w niebie”. (Jan 3:13) W tym miejscu dotykamy tajemnicy, lecz nie sprzeczności. W swym ludzkim wcieleniu Syn przykrył Swą Boskość, lecz się jej nie wyzbył. Jedność Boskości uniemożliwiła mu odrzucenie czegokolwiek ze Swej Boskości. Przyjmując kondycję człowieka, Chrystus nie zdegradował samego siebie, ani nie utracił nic z tego, kim był przedtem. Bóg nie może bowiem stać się czymś mniej niż sobą. Gdyż Bóg, który stał się czymś, czym nie jest, jest nie do pomyślenia.

A.W. Tozer  z książki „Poznanie Świętego”

czwartek, 12 lipca 2012

Bardziej wzniośle myślimy o Bogu, przyjmując, że jest On niepojęty

Nadal nie znamy istoty obserwowanych zjawisk.  Twarz zachowujemy dzięki przyjęciu żargonu nauki.  Pętamy potężną energię, przepływającą przez nasz świat, poddajemy ją kontroli w kuchni i w samochodzie, zmuszamy do pracy dla nas niczym Dżina z bajki o lampie Alladyna; ale nadal nie wiemy, czym ona jest. Sekularyzm, materializm i natrętna obecność rzeczy zagasiły światło w naszych duszach i przemieniły nas w pokolenie odmieńców - żywych trupów. Pokrywamy swoją straszliwą ignorancję słowami, ale wstydzimy się dziwić, lękamy się wydusić z siebie słowo „tajemnica”.

Kościół nie boi się uczyć doktryny Trójcy Świętej. Nie udając zrozumienia, dał jej swoje świadectwo i powtarzał to, czego uczy Pismo święte. Niektórzy zaprzeczają jakoby Biblia uczyła o Trójcy Świętej, uznając, że cała koncepcja Trójcy w jedności jest sprzeczna w sferze pojęć. Ale skoro nie potrafimy zrozumieć opadania liścia z drzewa przy drodze, ani wysiadywania jajka przez pliszkę w gnieździe naprzeciwko, dlaczego niezrozumienie pojęcia Trójcy Świętej miałoby nas tak niepokoić? Bardziej wzniośle myślimy o Bogu, przyjmując, że jest On niepojęty - ponad naszym zrozumieniem, niż gdy odbieramy Go w jakichkolwiek kategoriach naszej wyobraźni i stworzonego wedle naszego prostego rozumienia piękna”.- powiada Michał de Molinos. (Michał de Molinos - „Przewodnik duchowy”

Nie wszyscy, którzy na przestrzeni wieków nazywali siebie chrześcijanami, byli wyznawcami Trójcy Świętej, ale wiara w Trójcę Świętą od czasów apostołów świeciła nad Kościołem nowonarodzonych w jego wielowiekowej wędrówce, tak jak obecność Boga w ognistym słupie wznosiła się nad obozem Izraela, głosząc całemu światu „Oto lud mój”. Czystość i moc szły śladem tej wiary. Pod jej chorągwiami podążali apostołowie, ojcowie Kościoła, męczennicy, mistycy, twórcy hymnów wychwalających Boga, reformatorzy, ewangeliści przebudzeniowi, a pieczęć Boskiej akceptacji odcisnęła się na ich życiu i dziełach. W wielu kwestiach różnili się między sobą, łączyła ich jednak doktryna Trójcy Świętej.

To, co oświadcza Bóg, wierne serce wyznaje nie domagając się żadnych potwierdzeń. W rzeczywistości poszukiwanie potwierdzenia oznacza przyznanie się do wątpliwości, a otrzymanie potwierdzenia byłoby traktowane jako szczodre wynagrodzenie za wiarę. Każdy, kto posiada łaskę wiary, dostrzeże mądrość w śmiałych słowach jednego z Ojców wczesnego Kościoła: „Wierzę, że Jezus Chrystus umarł dla mnie, gdyż jest to niewiarygodne, wierzę, że powstał z martwych, gdyż jest to niemożliwe”.

Taka właśnie była postawa Abrahama, który wbrew przeciwnościom losu umocnił się w wierze, oddając chwałę Bogu. Taką postawę przyjął też Anzelm, „drugi Augustyn”, jeden z największych myślicieli ery chrześcijańskiej, który utrzymywał, że akt wiary musi poprzedzać wszelkie wysiłki zrozumienia. Refleksja nad objawioną prawdą niewątpliwie przychodzi po adwencie wiary, lecz wiara pierwej dociera do słuchających uszu niż do poznającego umysłu. Wierzący nie przemyśliwuje Słowa i nie dochodzi do wiary w wyniku procesu myślowego, ani nie szuka potwierdzenia wiary w filozofii czy w nauce. Jego wołanie brzmi: „O świecie, świecie, usłysz głos Pana. Niech Bóg okazuje się prawdomówny, każdy człowiek zaś kłamliwy”.(Rzym 3:4)

A.W. Tozer  z książki „Poznanie Świętego”