czwartek, 14 lutego 2013

Każdy jest mile połechtany i gotowy wstąpić do nieba

Dobrze to wiem i głęboko odczuwam, że nauczanie to jest bardzo obraźliwe dla wielkiej rzeszy światowców, którzy drepcą wewnątrz tradycyjnej owczarni. Nie mam żadnej nadziei, że mógłbym uniknąć posądzenia o bigoterię czy nietolerancję, które z pewnością podniosą przeciwko mnie ludzie religijni, niezadowoleni i pragnący stać się owcami dzięki samemu przebywaniu. Lecz my musimy również stawić czoło twardej prawdzie: człowiek nie staje się chrześcijaninem wskutek obcowania z ludźmi chodzącymi do kościoła ani dzięki religijnym spotkaniom ani też religijnej edukacji. Człowiek staje się chrześcijaninem tylko dzięki wtargnięciu Ducha Bożego do ludzkiej natury, co owocuje nowym narodzeniem. Chrześcijanin zrodzony w ten sposób staje się natychmiast członkiem nowej rasy: „Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem Bogu na własność przeznaczonym [...] którzyście byli nie-ludem, teraz zaś jesteście ludem Bożym, którzyście nie dostąpili miłosierdzia, teraz zaś jako ci, którzy miłosierdzia doznali”. (1 List Piotra 2:6-12)

Przytoczone wersety nie zostały wyrwane z kontekstu ani też nie koncentrują się na jednej tylko stronie prawdy. Nauczanie tego fragmentu zgadza się z nauką całego Nowego Testamentu. Jest to niczym zaczerpnięcie kubka wody z morza. Woda w kubku nie jest całym morzem, lecz jego wiarygodną próbką, doskonale odpowiada jego reszcie.

Problem współczesnych chrześcijan nie polega na niewłaściwym rozumieniu Biblii, trudność leży w doprowadzeniu naszych krnąbrnych serc do przyjęcia jej prostych wskazówek. Naszym problemem jest skłonienie naszych umysłów rozkochanych w świecie do uczynienia rzeczywiście Jezusa Panem, zarówno w czynach, jak i w słowach. Bo co innego jest mówić: „Panie, Panie”, a zupełnie czymś innym jest posłuszeństwo Jego przykazaniom. Możemy śpiewać „Ukoronujmy Go na Króla wszystkiego” i możemy radować się brzmieniem głośnych organów i piękną harmonią głosów, ale nie będzie to miało żadnego znaczenia, dopóki nie porzucimy świata i nie zwrócimy naszych twarzy w kierunku miasta Bożego w twardych realiach życia. Gdy wiara staje się posłuszeństwem, wówczas dopiero staje się prawdziwą wiarą.

Duch świata jest mocny i przenika nas tak skutecznie, jak zapach dymu wnika w ubranie. Jest on w stanie zmieniać swoją twarz stosownie do okoliczności i zwieść wielu prostolinijnych chrześcijan, których zmysły nie są jeszcze wyćwiczone w odróżnianiu dobra od zła. Może on również bawić się w religię i mieć wszelkie zewnętrzne pozory szczerości. Może doświadczać wyrzutów sumienia (zwłaszcza podczas Wielkiego Postu) i może nawet kajać się z powodu swoich złych dróg i wyznawać je publicznie. Będzie umiał wysławiać wiarę i korzyć się przed Kościołem w celu osiągnięcia swoich zamiarów. Będzie łożył na cele charytatywne i promował kampanie zbierania odzieży dla ubogich. Tylko Chrystus musi pozostać na uboczu i nie wolno Mu ubiegać się o panowanie. Tego bowiem duch świata nie zniesie. Wobec prawdziwego Ducha Chrystusowego okaże on zawsze sprzeciw. Opinia publiczna (która zawsze ma na względzie jego korzyść) rzadko potraktuje uczciwie dziecko Boże. Jeżeli fakty będą się domagały łaskawego sprawozdania, uczyni to w tonie protekcjonalnym i ironicznym, przepojonym pogardą.

Zarówno synowie świata, jak i synowie Boży zostali ochrzczeni duchem. Lecz duch świata i Duch zamieszkały w sercach ludzi wierzących, dwukrotnie narodzonych, są od siebie tak odlegle, jak odległe jest niebo od piekła. Nie tylko, że pozostają w całkowitej opozycji wobec siebie, to występują również między nimi ostre konflikty. Dla syna ziemskiego rzeczy Ducha są albo śmieszne, i wtedy się dobrze bawi, albo pozbawione sensu, a wówczas jest znudzony. „Człowiek zmysłowy bowiem nic pojmuje tego, co jest z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego poznać, bo tylko duchem można to rozsądzić.”

W Pierwszym Liście św. Jana ciągle powtarzane są słowa: oni i wy, wskazujące na dwa zupełnie różne Światy. Oni odnosi się do mężczyzn i kobiet z upadłego świata Adama; wy wskazuje na wybranych, którzy poszli za Chrystusem, zostawiając wszystko. Apostoł nie pada na kolana przed małym bogiem Tolerancji (czczenie którego stało się wtórną i pustą religią Ameryki); lecz jest otwarcie nietolerancyjny. Dobrze wie, że tolerancja może być tylko inną nazwą obojętności. Aby zaakceptować nauczanie takiego człowieka jak św. Jan, potrzebna jest zdecydowana wiara. O wiele łatwiej przyjdzie zamazanie linii granicznych i nieznieważanie innych. Pobożne ogólniki i użycie słówka my w odniesieniu do chrześcijan i niewierzących wydają się o wiele bezpieczniejsze. Bożym Ojcostwem próbuje się otoczyć Kubę Rozpruwacza i proroka Daniela. Nikt nie czuje się dotknięty, każdy jest mile połechtany i gotowy wstąpić do nieba. Jednak apostoł Jan, który skłaniał swoją głowę na piersi Jezusa, nie da się łatwo zwieść. Ten właśnie człowiek narysował linię dzielącą rasę ludzką na dwa obozy, oddzielając zbawionych od zgubionych. Tych, którzy powstaną odebrać wieczną nagrodę od tych, którzy .zapadną się w otchłań ostatecznej rozpaczy. Z jednej strony stoją oni, którzy Boga nie znają, z drugiej wy (można to zamienić na my), a pomiędzy nimi znajduje się przepaść moralna - zbyt rozległa, aby jakikolwiek człowiek mógł ją przekroczyć.

Apostoł Jan ujmuje to w ten sposób; „Wy, dzieci, jesteście z Boga i zwyciężyliście ich, ponieważ większy jest Ten, który w was jest, od tego, który jest w świecie. Oni są ze świata, dlatego mówią tak, jak mówi świat, a świat ich słucha. My jesteśmy z Boga. Ten, który zna Boga, słucha nas. Kto nie jest z Boga, nas nie słucha. W ten sposób poznajemy ducha prawdy i ducha fałszu”. Wyrazistość tego języka nie zaniepokoi nikogo, kto szczerze pragnie poznać prawdę. Naszym problemem nie jest rozumienie, ale (powtórzę jeszcze raz) wiara i posłuszeństwo. Nie jest to również problem natury teologicznej. O czym więc to świadczy? Że mamy do czynienia z problemem moralnym: Czy jestem gotowy zaakceptować to, co usłyszałem i wytrwać w tym, ponosząc konsekwencje swojego wyboru? Czy zniosę zimne spojrzenia? Czy mam odwagę wystawić się na zaciekłe ataki liberalnych chrześcijan? Czy gotów jestem narazić się na nienawiść obrażonych moją postawą ludzi? Czy mój umysł jest na tyle niezależny, aby podważając popularne opinie religijne wytrwać przy boku apostoła? Krótko mówiąc, czy mogę wziąć na siebie krzyż wraz z jego krwią i hańbą?

„Boży podbój” z rozdziału – Dlaczego świat nie może przyjąć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz