Ci, którzy pragną być
nauczycielami Słowa, lecz nie rozumieją, co ono mówi ani co potwierdza,
upierają się, że „naga” wiara jest jedyną drogą do poznania rzeczy duchowych.
Rozumieją przez to przekonanie o wiarygodności Słowa Bożego (można tu zauważyć,
że przekonanie to dzielą z nimi demony). Natomiast człowiek, który choć trochę
został pouczony przez Ducha Prawdy, zbuntuje się wobec takiego wypaczenia. Taka
osoba powie: „Słyszałem Go i patrzyłem na Niego. Czy mam jeszcze mieć coś
wspólnego z bożkami?” Gdyż nie może on kochać Boga, który jest jedynie wynikiem
analizy tekstu. Będzie natomiast usilnie łaknął takiego poznania Jego Osoby,
które przyniesie żywą świadomość wychodzącą poza słowa, i będzie pragnął żyć z
Nim w bliskiej społeczności. Poszukiwanie naszego Boga tylko w książkach i w
pismach to jest szukanie żywego pośród umarłych. Często szukamy Go tam
daremnie, gdyż Jego prawda nie jest przechowywana w świątyni, tam jest
pogrzebana. Najlepiej rozpoznamy Go, gdy dotknie On naszych umysłów. Musimy „widzieć
naszymi oczami i słyszeć naszymi uszami i to nasze ręce mają dotykać Słowa
życia”. Nic nie jest w stanie zastąpić osobistego dotknięcia Boga oraz poczucia
obecności Kogoś w duszy. Prawdziwa wiara zawsze prowadzi do takiego poznania,
gdyż nigdy nie jest wynikiem intelektualnej analizy tekstu. Tam gdzie istnieje taka
wiara, tam poznanie Boga będzie faktem wypełniającym świadomość, niezależnie od
logicznych wniosków.
Przypomina to sytuację, kiedy
człowiek budzi się w ciemnym pokoju i słyszy czyjeś kroki w pobliżu. Wiedząc,
że ta niewidoczna osoba jest kochanym członkiem rodziny, który ma prawo przebywać
w tym miejscu, jego serce wypełni się cichą radością. Jeżeli jednak miałby
powody przypuszczać, że jest to intruz przychodzący, aby go okraść i zabić, z
pewnością leżałby sparaliżowany strachem, wpatrując się w ciemność, nie wiedząc
skąd przyjdzie cios. Mocne poczucie obecności Kogoś - oto różnica między
przeżyciem a brakiem takiego doświadczenia. Czy nie jest tak, że większość z
nas, nazywających siebie chrześcijanami, nie doświadczyła tej obecności?
Teologiczne myślenie zastąpiło w nas doświadczenie tego niesłychanego spotkania.
Jesteśmy wypełnieni religijnymi pojęciami, lecz nie mamy Kogoś, kto by stał
przy naszym sercu oto nasza największa słabość.
Niezależnie od wielu innych
czynników, prawdziwe doświadczenie chrześcijańskie musi obejmować prawdziwe
spotkanie z Bogiem. Bez tego religia pozostanie tylko cieniem, odblaskiem
rzeczywistości, tanią kopią oryginału, którą ktoś kiedyś się cieszył, a o kim
my jedynie słyszeliśmy. Nie ma chyba większej tragedii w życiu człowieka, który
spędził w kościele życie od dzieciństwa po starość, poznawszy jedynie jakiegoś
nieprawdziwego boga, ulepionego z teologii i logiki, który nie ma ani oczu,
żeby widzieć, ani uszu, żeby słyszeć, ani serca, które by kochało. Duchowi
olbrzymi przeszłości byli ludźmi, którzy w którymś punkcie życia doświadczyli
przenikającej wszystko rzeczywistej obecności Boga i świadomość tę utrzymali
przez resztę swoich dni. Pierwszemu takiemu spotkaniu mógł towarzyszyć
obezwładniający strach, jak w przypadku Abrahama, gdy spadła na niego groza
wielkiej ciemności, lub Mojżesza, który zakrył twarz przed krzewem, bojąc się
spojrzeć na Boga. Zwykle bojaźń ta wkrótce traciła przerażającą siłę, a
przemieniała się stopniowo w zbożny, przepełniony rozkoszą lęk, aż dochodziła
do głębokiego szacunku w poczuciu całkowitej bliskości Boga. Najważniejsze jest
bowiem to, że ludzie ci doświadczyli obecności Boga. Bo jak inaczej można by
zrozumieć ściętych czy proroków? Jak inaczej moglibyśmy wytłumaczyć te
zadziwiającą moc dobra, którą okazywały na przestrzeni dziejów niezliczone
pokolenia? Czy nie działo się tak dlatego, że byli świadomi więzi z żywą
Obecnością i wypowiadali swoje modlitwy do Boga w prostocie przekonania, że
Ten, do którego się zwracają, rzeczywiście jest?
Boży podbój - Odwieczne trwanie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz