piątek, 17 stycznia 2014

Przebudzenie zamiast rutyny - Rozdział I




A.W. TOZER
"Przebudzenie zamiast rutyny  
Zwycięstwo nad duchową stagnacją"


Rozdział 1
Największy wróg chrześcijanina


Za Jordanem, w ziemi moabskiej, Mojżesz zaczął wykładać ten zakon następująco: Pan, nasz Bóg, przemówił do nas na Horebie: Już dość waszego pobytu na tej górze. Wyruszcie więc i idźcie w stronę gór Amorejczyków i do wszystkich ich sąsiadów w Araba, na pogórzu i na nizinie, w Negebie i na wybrzeżu morza, do ziemi Kananejczyków i Libanu, aż do wielkiej rzeki, rzeki Eufratu. Oto przekazałem wam tę ziemię, która jest przed wami. Wejdźcie do niej i weźcie w posiadanie tę ziemię, którą Pan przysiągł dać waszym ojcom, Abrahamowi, Izaakowi, i Jakubowi oraz ich potomstwu po nich. - V Moj 1,5-8

            Największym, starotestamentowym wrogiem zagrażającym Izraelowi była dyktatura tradycji. Izrael przywykł do chodzenia w kółko i był wręcz zadowolony mogąc przebywać w bezpiecznym sąsiedztwie góry przez jakiś czas. Innymi słowy była to psychologia zwyczaju. W końcu Bóg wyrwał ich z koleiny, w której tkwili mówiąc: Byliście tu wystarczająco długo, już czas ruszyć naprzód.
            By przykład Izrael był dla nas zrozumiały, musimy zobaczyć, że góra jest symbolem duchowego doświadczenia lub duchowego stanu rzeczy. Problem Izraela było zrezygnowanie z nadziei, że Bóg kiedykolwiek wprowadzi ich do ziemi, którą im przyobiecał. Zadowalali się chodzeniem w kółko i obozowaniem w przyjemnych i wygodnych miejscach. Byli pod urokiem psychologii rutyny. To trzymało ich ciągle w tym samym miejscu i nie pozwalało sięgnąć po obiecane przez Boga bogactwa.
            Gdyby Edomici, ich wrogowie, rzucili się w pogoń za nimi, Izraelici walczyliby do ostatniego wojownika i prawdopodobnie pokonaliby ich, w ten sposób uczyniliby pewien postęp. Zamiast tego próżnowali, a przyzwyczajenie stawało się coraz mocniejsze.
            Co jest największym wrogiem, z którym Kościół dzisiaj się mierzy? Tamtędy właśnie wdziera się obca rzeczywistość i nieświadoma hipokryzja. Wielu jest skłonnych stwierdzić: „Liberałowie są naszymi największymi wrogami.” Jednakże faktem jest, że przeciętny zbór ewangeliczny nie ma zbyt wiele kłopotów z liberalizmem. Nikt w naszych Kościołach nie wstaje i nie twierdzi, że pierwsze pięć ksiąg Starego Testamentu jest mitologią. Nikt nie mówi, że stworzenie świata to religijny mit. Nikt nie zaprzecza, że Chrystus chodził po wodzie lub, że zmartwychwstał. Nikt nie powstaje i nie twierdzi, że Jezus Chrystus nie jest Bożym Synem i, że nie powróci. Nikt nie podważa prawdziwości Pisma Świętego. Nie możemy schować się za liberalizmem twierdząc, że to nasz największy wróg. Wierzymy w to, że ewangeliczni chrześcijanie trzymają się prawd im przekazanym, wiary ich ojców, więc liberalizm nie jest naszym największym wrogiem.
            Nie mamy również problemu z władzami. Ludzie w naszym kraju mogą robić, co chcą a rząd nie zwraca na to uwagi. Możemy organizować całonocne spotkanie modlitewne, jeśli tylko chcemy, a władze nie będą nas niepokoić, czy przesłuchiwać. Nie ma tajnej policji, której oddech czulibyśmy  na placach, i która obserwowałaby każdy nasz krok. Żyjemy w wolnym kraju i powinniśmy za ten przywilej dziękować  Bogu każdego dnia.

Dyktatura rutyny

            Podstępnym wrogiem, z którym dzisiejszy Kościół musi się zmierzyć to dyktatura rutyny, stan, w którym rutyna staje się „panem” w życiu Kościoła. Przygotowuje się różne programy, a panujące warunki przyjmowane są za normę. Każdy może przewidzieć, co będzie działo się na nabożeństwie w następną niedzielę. To waśnie jest najbardziej śmiertelnym zagrożeniem w dzisiejszym Kościele. Kiedy dochodzimy do stanu, w którym wszystko można przewidzieć i nikt nie oczekuje niczego nadzwyczajnego od Boga, świadczy to, że popadliśmy w rutynę. Rutyna rządzi i możemy powiedzieć nie tylko, co wydarzy się na niedzielnym nabożeństwie, lecz także, co będzie się działo w przyszłym miesiącu; a jeśli nic wielkiego się nie wydarzy, to nawet jesteśmy w stanie przewidzieć, co się wydarzy w przyszłym roku. Oznacza to, że dotarliśmy do miejsca, w którym to, co było determinuje to, co jest, a to, co jest determinuje to, co będzie.
            To jest doskonałe rozwiązanie dla cmentarza. Nikt nie oczekuje, że na cmentarzu coś się wydarzy, tam wszystko ma trwać w stanie, w jakim jest. Najwięksi współcześni konformiści leżą na cmentarzu. Oni nikomu nie przeszkadzają. Oni tam po prostu spoczywają i to wszystko, czego się od nich oczekuje. Można bardzo łatwo przewidzieć, co każdy będzie robił na cmentarzu, począwszy od zmarłego, a skończywszy na żałobnikach. Wszystko i wszyscy akceptują pewnego rodzaju rutynę na cmentarzu. Nikt nie oczekuje niczego od osób grzebanych tam. Kościół jednakże nie jest cmentarzem i powinniśmy wiele od niego oczekiwać, ponieważ przeszłość nie powinna być panem teraźniejszości, a teraźniejszość nie powinna niczego dyktować przyszłości. Boży ludzie mają nieustannie wzrastać.
            Tak długo jak w Kościele jest wzrost, istnieje element nieprzewidzianego działania. Oczywiście, że nie możemy dokładnie przewidzieć pewnych rzeczy, choć w niektórych Kościołach jest to możliwe. Wszyscy wiedzą, co się zaraz wydarzy i to jest właśnie nasz najbardziej śmiertelny wróg. Obwiniamy diabła, czasy ostateczne i wszystko inne, a prawdę powiedziawszy nasz największy wróg wcale nie jest na zewnątrz, on jest w naszym wnętrzu – to postawa, która akceptuje stan, w jakim się znajdujemy. Wierzymy, że to, co było zawsze musi determinować to, co będzie i w efekcie nie oczekujemy niczego.



Kolejne etapy

            Jak tylko ktoś zaczyna mówić w taki sposób, jak wyżej, odpowiedzią Bożych ludzi jest rzucanie się w wir obowiązków. Jednak ja mówię o czymś, co zachodzi we wnętrzu człowieka. Dotyczy to stanu naszej duszy i umysłu, który w końcu wpływa na nasze postępowanie. Pozwólcie, że przedstawię was kolejne etapy.
            Zacznę od czegoś, co nazywam nawykiem. Jest to beznamiętne powtarzanie. Jeśli pewnego dnia ktoś czytając Słowo Boże uwierzyłby w to, co jest tam napisane, a także uwierzyłby w treści śpiewanych wielkich hymnów chrześcijańskich, wtedy z pewnością można by oczekiwać wielkiej duchowej rewolucji w bardzo krótkim czasie. Lecz niestety zbyt wiele osób wpada w pułapkę nawyku, beznamiętnego powtarzania, które nie dostrzega znaczenia słów, jest pozbawione tego prostego elementu zadziwienia, zaskoczenia i oczekiwania. Bóg nie może dostać się na nasze nabożeństwa, ponieważ my już wszystko za Niego zrobiliśmy. Mówimy: „Panie chcemy tę rzecz w taki sposób przeprowadzić, więc prosimy Cię, byś zachciał pobłogosławić nasze plany”. Powtarzamy bez żadnych uczuć, powtarzamy nie rozumiejąc znaczenia, śpiewamy bez zachwytu i słuchamy nie będąc już zaskoczonymi. To jest mój opis nawyku.
              Pójdziemy teraz o krok dalej i dotrzemy to tego, co nazywam rutyną, która z kolei jest niewolniczym przywiązaniem do nawyków. Kiedy nie widzimy, nie wyczuwamy tych więzów, oznacza to, że już popadliśmy w rutynę. Wyobraźmy sobie, że ktoś może być chory zupełnie o tym nie wiedząc. Lekarze w tajemnicy mogą powiedzieć jego żonie: „Nie chcemy przerazić pani męża, ale on może umrzeć w każdej chwili. - jest śmiertelnie chory i w każdej chwili można oczekiwać najgorszego.” Jednak ten człowiek nie ma pojęcia o tym, jak poważnie jest chory. Zajmuje się swoimi sprawami tak, jakby nic się nie stało. Może gra w tenisa, czy w golfa, a może nawet udać się na polowanie. Jest chory, jednak sam nie ma o tym pojęcia. A to może przyspieszyć jego śmierć. Niewiedza jest ryzykowaniem, wystawianiem się na niebezpieczeństwo. W duchowym wymiarze rutyna jest  niewolniczym przywiązaniem do wkuwania i największym dla nas zagrożeniem jest nieumiejętność dostrzeżenia tych więzów.
            Trzecim słowem, którego w szczególności nie lubię używać, chociaż historia Kościoła jest nim przesiąknięta, jest słowo zgnilizna. Kościół jest zarażony próchnicą. Najlepiej to można zaobserwować wtedy, kiedy psychologia nieoczekiwania niczego zaczyna być stosowana i na scenie pojawia się duchowa bezwzględność, która jest nieumiejętnością  wyobrażenia sobie czegoś lepszego, brakiem pragnienia zmiany na lepsze.
            Pojawi się pewnie wiele osób twierdzących, iż znają całe mnóstwo ewangelicznych Kościołów, które pragną wzrastać i robią, co mogą, by przyciągnąć tłumy. Chcą wzrastać liczebnie i organizować konkursy, by na ich Szkółki Niedzielne uczęszczało coraz więcej dzieci. Tak, to  prawda, ale oni próbują przyciągnąć ludzi, by ci tak samo, jak oni przesiąknęli zgnilizną. Chcą, by ludzie razem z nim celebrowali różne nawyki, by w końcu skończyć w zgniliźnie. Ponieważ Duch Święty nie ma okazji, by działać na naszych nabożeństwach, nikt nie pokutuje, nikt nie szuka Boga, nikt nie spędza dni w ciszy, czekając na Boga z otwartą przed sobą Biblią pragnąc naprawić swoje drogi. Nikt tego nie czyni, my po prostu chcemy liczebniejszych Kościołów. Ale po co ma być więcej ludzi? By przychodzili i tak jak my odprawiali martwe nabożeństwa bez żadnego uczucia, wartości, zadziwienia czy też zaskoczenia? By dołączali do nas i byli zniewoleni rutyną? W większości przypadków duchowa bezwzględność, która nie potrafi się nagiąć, jest za słaba, by się przekonać jak jest słaba.

Czym jest Kościół

            Dla jasności wytłumaczmy czym jest Kościół. O co mi chodzi, kiedy mówię, że kościół  najpierw celebruje różne nawyki, następnie popada  w rutynę i w rezultacie kończy w zgniliźnie?
            Po pierwsze Kościół to nie budynek. Kościół jest zgromadzeniem pojedynczych osób. W dzisiejszych czasach pojawia się wiele nic nie znaczących wypowiedzi dotyczących Kościoła. Są one bez znaczenia, ponieważ osoby je formułujące zapominają o tym, że Kościół nie jest bytem niezależnym. Kościół nie jest jakąś jednostką samą w sobie, lecz raczej składa się z pojedynczych osób. Taki sam błąd jest popełniany w odniesieniu do państwa. Pracownicy społeczni mówią o społeczeństwie, a społeczeństwo to przecież ludzie. Tak samo jest z Kościołem. Kościół tworzą prawdziwe osoby i kiedy one się schodzą razem mamy do czynienia z Kościołem. Jacy są ludzie, tworzący Kościół, taki on właśnie będzie, nie gorszy ani nie lepszy niż oni, nie mądrzejszy ani nie  świętszy, nie bardziej gorliwy ani nie uwielbiający lepiej. By poprawić lub zmienić Kościół, trzeba rozpocząć od pojedynczych osób.
            Kiedy ludzie w zborze wskazują na innych wymagających poprawy, a nie na samych siebie, jest to mocny dowód na to, że zbór taki doszedł do samej zgnilizny. Jest to dowód na występujące tam takie grzechy jak: własna sprawiedliwość, osądzanie i samozadowolenie.
            Kiedy Jezus powiedział: „Jeden z was mnie wyda” chwała Bogu, że uczniowie byli na tyle duchowi, by nie zadać pytania: „Panie, czy to ten ?” Każdy z uczniów pytał: „chyba nie ja, Panie?” Gdyby oni zachowaliby się inaczej, dzień Zielonych Świąt nie nadszedłby . Skoro jednak byli  na tyle pokorni, by wskazać palcem na siebie samych, Duch Święty mógł na nich zstąpić.
            Własna sprawiedliwość jest czymś strasznym między Bożym ludem. Jeśli czujemy, że jesteśmy tacy, jacy powinniśmy być, wtedy pozostaniemy takimi. Nie będziemy chcieli poprawy, czy też zmiany w naszym życiu. A to, w naturalny sposób poprowadzi nas do sadzenia innych według siebie. Jest to osąd, względem którego musimy być ostrożni. Sądzić innych według siebie to  siać spustoszenie w zborze.
            Własna sprawiedliwość prowadzi także do samozadowolenia. Samozadowolenie to wielki grzech zawierający w sobie wszystko, co mówiłem na temat nawyków i rutyny. Niektórzy prezentują taką postawę: „Panie, jestem zadowolony ze swojego duchowego stanu. Mam nadzieję, że pewnego dnia przyjdziesz i będę zabrany na spotkanie z Tobą w powietrzu i będę rządzić pięcioma miastami” Tacy ludzie nie są w stanie rządzić swoimi własnymi domami i rodzinami, a spodziewają się rządzić pięcioma miastami. Modlą się od czasu do czasu, kiedy nadarzy się okazja i rzadko uczęszczają na spotkania modlitewne, ale czytając swoje Biblie oczekują, że polecą na drugą stronę, by połączyć się z Panem w chwale zwycięskich świętych.

To po prostu samo zwiedzenie

            Zastanawiam się czy nie oszukujemy samych siebie. Zastanawiam się czy wiele z tego wszystkiego nie jest po prostu samozwiedzeniem. Słyszę głos Jezusa mówiącego: „Już wystarczająco długo jesteś w tym miejscu. Zwiń obóz i udaj się do górzystej krainy” To byłoby nowe duchowe doświadczenie, które Bóg dla nas przygotował. Wszystko, czego dokonał Jezus dla nas, możemy mieć już teraz. Zwycięskie życie, radosne życie, święte życie, wierne życie, cudowne,  zachwycające poznanie Trójjedynego Boga – wszystko to jest dla nas. Moc, jakiej nie doświadczyliśmy wcześniej, odpowiedzi na modlitwy, o jakich nawet nie śniliśmy – to wszystko jest dla nas. „Zobaczcie, dałem wam tę ziemię. Idźcie i posiądźcie ją” Bóg dał ci ją poprzez przymierze. Idź weź ją, jest twoja. Została ona dana Abrahamowi, Izaakowi, Jakubowi i wszystkim ich potomkom. Jezus się modlił: A nie tylko za nimi proszę, ale a za tymi, którzy przez ich słowo uwierzą we mnie. ( J 17,20 ) To obejmuje wszystkich, którzy należą do Kościoła Jezusa Chrystusa.
            Jeśli nazywamy Go Panem, to jak śmiemy siedzieć dłużej w tej koleinie! Bóg wezwał nas, byśmy ruszyli naprzód. Jednak kiedy ludzie siedzą w koleinie, to nawet sam archanioł Gabriel im nie pomoże, jeśli sami stamtąd nie zechcą wyjść. To nie jest oskarżenie, ale raczej sugestia. Jeśli nie ty trwasz w koleinie, nie denerwuj się, lecz pewnie ktoś inny tam jest. Jeśli jednak tam trwasz powinieneś się wydostać.
            Różnica między nogą drewniana a normalną polega na tym, że jeśli ukłujesz kogoś w tę drewnianą, to nawet tego nie poczuje. Różnica między Kościołem będącym w zgniliźnie a tym, który jest żywy polega na tym, że jeśli ukłujesz ten żywy, on zareaguje. Jeśli ukłujesz jakiś inny, on i tak już jest martwy. Drzewo, w którym jest życie, ma bujne, zielone liście. Weź nóż wbij głęboko w pień, a drzewo zacznie krwawić. Takie drzewo jest żywe. Stare, martwe drzewo tylko stoi jak strażnica, z której stary wartownik od czasu do czasu zawoła. Weź nóż i dźgnij takie drzewo, nic się nie wydarzy, bo to drzewo jest martwe.
            Takie jest więc moje przesłanie. Jeśli nie jesteś wściekły, zadowolony lub smutny po tym zwiastowaniu, wiem, że już nic nie da się zrobić. Lecz są tacy, którzy są żywi i wierzę, że jest to większość. 

tłumaczenie: Kasia Zieleźnik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz